Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kysio
TEAM 30
Dołączył: 18 Sty 2009
Posty: 188
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 20:54, 05 Gru 2011 Temat postu: |
|
|
Miał to być odcinek z mixami, ale F...x sie nie odzywa... Więc za karę będzie wioskowym gejem!
Te dwa wydarzenia zrujnowały cały dotychczasowy porządek Jewuropy. Nastąpiło całkowite przewartościowanie sił społeczno-politycznych i próby odwrócenia tego byłyby jak zawracanie wody z przerwanej tamy za pomocą wiosła. O ile Lechistan wyrósł na nową potęgę i swoją pozycją do spółki z Hancą ustabilizował cały region, to Zwyrlandczycy po zwycięstwie nad Fcuzami nie zrobili kompletnie nic, mało tego byli tak słabi, że pośpiesznie się wycofali do swoich portów. Całą północną Fcję opanowała totalna anarchia, którą wyzyskali natychmiast lokalni książęta, urastając w jednej chwili do lokalnych, nieomal, potęg. Dlatego już wiosną 1416 roku w Łatykanie zebrała się Cardynalska Rada Łapieska. Oficjalnie obradowano nad dogmatami wiary, wiemy jednak z zapisków z wielu kronik, że radzono tylko o Bichaću i o tym co czynić dalej. Rada obradowała do jesieni i wydała tylko jeden dekret, ale wspólny dla całej zachodniej Jewuropy. Zakazywano w nim najmowania bichaćckich oddziałów na żołnierzy, by ustrzec chrześcijan od rzezi. Zważ na jeden drobny szczegół – oddziałów. O pojedynczych nic nie powiedziano. Rada zbierała się jeszcze dwa razy, w latach 1418 i 1421, ale nic więcej nie uchwalili. Wiemy na pewno, iż na zebraniu w 1421 obecny był Wielki Mistrz Zgromadzenia Miecza Pańskiego, czyli musiał znać doskonale sytuację w jakiej znalazła się Jewuropa. Tak więc nie dziwię się, że potraktował widzenia młodej Joaśki, o misji od Boga, jak dar z nieba… - Goran zamyślił się chwilkę.
- O czym ty teraz mówisz, bo zaczynam się gubić w tym wszystkim.
- Oj, jak Ty mało znasz historię. – westchnął – Zamiast w szkołę kamieniami rzucać, trzeba było się uczyć, to byś nie był teraz gamoniem i nie siedział z rozdziawioną gębą. Nic jeszcze nie trybisz? Nic, a nic?
- Nic, a nic! – krzyknąłem.
- Aśka… - szczuł podle – nadal nic? Z Karolinów Darecka…Nic, a nic?
- Nic – wrzasłem – do chu… - i zaniemówiłem. – Jak z domu jak? – zapytałem po chwili.
- Z Karolinów Darecka. – odparł z niewinną miną.
- Boże, Goran Ty chyba sobie ze mnie kpisz? – patrzyłem na niego w szoku. – Czy Ty twierdzisz, że fcuska święta, ikona ich patriotyzmu to bichaćcka nawiedzona pasterka?!
- Czy była nawiedzona, nie wiem, ale wiem na pewno, fcuska Joanna D’Arki jest emigrantką z Bichacia i jej prawdziwe nazwisko to Darecka. A dlaczego tak twierdzę?! Ano z dwóch powodów. Po pierwsze w bibliotece opactwa De B’Bigoten zachowała się księga parafialna z kościoła ze wsi D’remy, w której mieszkała Aśka, a tam, pod datą 12 sierpnia 1424 roku, jak wół stoi dołączyła do naszej społeczności Joann D’Arecki. A jak sam wiesz w ich wymowie E jest nieme, a C i K wymawiają się tak samo, więc słyszymy to fonetycznie jako D’Arki. I w takiej właśnie formie zostało to zapisane. A drugi powód to akt kupna domu wraz z 10 morgami ziemi z 10 sierpnia 1424 zachowany w bibliotece Uniwersytetu Książęcego w Baru, wystawiony na Rangerusa z Bichacia. Opis domu dziwnym przypadkiem idealnie pasuje do domu w którym rzekomo się wychowała Joanna. Jeszcze Ci mało?
- Nie, wystarczy…- powiedziałem przytłoczony tym wszystkim.
- Jak już wspominałem wcześniej w 1424 Aśka miała w Bichaciu pierwsze wizje po czym znika za sprawą Wielkiego Mistrza i na szerokie wody historii wypływa nam w 1428 we wsi D’remy w księstwie Baru w północno-wschodnim skrawku terytorium Fcji. Musisz wiedzieć, że pod koniec lat dwudziestych XV wieku, kraj ten stał nad krawędzią zagłady. Aśka z jej misją była darem od losu dla wszystkich zainteresowanych przetrwaniem Fcji. Nie będę Ci streszczał całej jej historii, bo i po co, większość znasz z oficjalnej wersji. Powiem Ci tylko, że dzięki głosom w kwietniu 1428 roku w zbroi, z poparciem następcy tronu ruszyła na wroga na czele armii. W ciągu trzech miesięcy ta szesnastoletnia wiejska analfabetka, naprawdę poprowadziła wojsko do tak zdumiewającej liczby zwycięstw, że odwrócony został bieg wojny! Ale najważniejsze było to, że tchnęła nowego ducha w armię i ludzi. Przez te trzy miesiące przekształciła międzydynastyczną pyskówkę o tron w narodowo-wyzwoleńczą krucjatę, bo nie walczyła nie za króla, czy coś tam, ale za Fcję i ludzi. I choć Zwyrlandczykom udało się ją już w kwietniu następnego roku złapać, to nie powstrzymali tego co zapoczątkowała. A to, że jako heretyczkę spalili ją na stosie, tylko jeszcze pogorszył sprawę. Co prawda wojna trwała jeszcze 22 lata, ale do samego końca Fcuzi walczyli pod jej sztandarem i w jej stylu, czyli głęboki raj na tyły i natychmiastowy, frontalny atak na wszystko co chce stawiać opór. Po Agrankur kwestię jeńców pomijam milczeniem. Dzięki Aśce Fcja powstała jak Fenix z popiołów i to dosłownie. Jednakże każde wydarzenie, czy decyzja ma niestety swoje konsekwencje. Bichaćczycy w większości byli żołnierzami i ich niespożyta energia została gwałtownie zastopowana w 1416 przez ową nieszczęsną Radę. Nie każdy nadaje się na bankiera czy kupca, więc by obejść ten nieszczęsny dekret najmowali się pojedynczo jako obywatele innych krajów, często zmieniając imiona i nazwiska. Tu już nie sięga nasza wiedza. Może gdyby Sołtys otwarł Bichaćckie Archiwum Wiejskie, rzuciło by się trochę światła na ten arcyciekawy okres w historii świata. Ale niestety Archiwum podlega pod Bibliotekę Akademicką, a tam siedzi Cerber, Scylla i Harybda w jednej osobie – Aganiok i jej piekielny sabat czarownic, a cholera jest bardziej zawzięta i zadziorna niż jej prapraileśtamprababka! Ba, nawet Sołtys Sutan jej już nie pyskuje.
- A czemu? - wyrwało mi się nieopatrznie.
- Po tym, jak powiedział do niej „wredna zołza” rzuciła mu się przez biblioteczną ladę do gardła, ale na szczęście, zęby zatrzymały się na węźle od krawata, choć prawie się udusił nim mu go przecięli, bo ona nie puściła. Trzech chłopa trzeba było by ją utrzymać i było już prawie dobrze, ale wtedy przybiegły te jej czarownice i jak zobaczyły , że trzech trzyma spienioną szefową na ziemi, a czwarty wali ją w łeb na znieczulenie, to nie było żadnej dyskusji. Rozległ się wrzask SZEFOWĄ NAPADLI i rozpętało się takie piekło, że tylko cudem udało się im spierdzielić. Te psychopatki w szale nie miały żadnych hamulców!! Na własne oczy widziałem, takie niby chucherko, jak bez namysłu, z pilniczkiem do paznokci wskoczyła wielkiemu chłopu, co trzymał Aganiokową, na plecy i nim ją z niego zdjęli dziabnęła go 43 RAZY!! Ledwo przeżył, tak mu poszarpała tętnice! A potem rozpętało się piekło… Do końca życia będę pamiętać tę karabinową kanonadę w czytelni i holu Biblioteki i ten półcalowy cekaem, ciężko bijący seriami za uciekającymi, po tym jak z przeciwpancernych granatników porozpieprzały mur i samochody za którymi usiłowali się schować… A chciał tylko dla wnusi Kubusia Puchatka bez kolejki… Ale zbaczamy z tematu. Udało się nam namierzyć jednego Bichaćczyka, który po zmianie tożsamości najął się na obcą służbę.
- Poczekaj. To przecież Biblioteka, jak to karabiny, jakie granatniki?! – plątałem się zszokowany – I jakie czarownice?!
- Jak to jakie? No normalne ergierury, a dokładniej RGP7 i kałasze czterysiódemki, ten kaem to chyba był hamerykański M2, ale nie jestem pewien. Dobrze, że nie pracuje ich tam więcej jak 40, bo wtedy jeszcze miałby działa bezodrzutowe…
- Ale skąd TO w Bibliotece?! – dopytywałem się z niedowierzaniem.
- No z magazynku, a skąd by indziej?! – odparł zdziwiony.
- W Bibliotece magazyn broni?! – zawołałem, kolejny raz ciężko zszokowany.
- Jaki magazyn?! Co Ty bredzisz?! – zawołał – Magazyny są chyba w remizie, szpitalu i ratuszu, a w miejscu pracy jest tylko podręczny magazynek mobilizacyjny.
- YyyyyyyyyyyYYYY?!
- No przecież zgodnie z zarządzeniem z 1802 roku, jeśli w jednym miejscu pracuje więcej niż 10 osób to stanowią one dziesiątkę, podstawową komórkę oddziału i mają obowiązek posiadać broń i amunicję. 3 dziesiątki to pluton, 3 plutony plus dziesiątka setnika to secina, 3 seciny batalion. Wraz z rozwojem broni i techniki wojskowej wprowadzono jeszcze 6 poprawek. Obecnie jeśli zakład zatrudnia powyżej 24 osób na obowiązek posiadania podręcznego magazynku mobilizacyjnego, a 24 osoby to dwie drużyny piechoty, czyli dochodzi już etatowa, lekka broń wsparcia, a 40 to już ciężka…
- Ale to kobiety…
- No, do cholery, zacznij myśleć po Bichaćcku!!! Już bym wolał wściekłego faceta,bo taki to strzeli, ochłonie i zacznie myśleć, a te zarazy nie mają ni litości, ni skrupułów. A Ty mówisz KOBIETY! – prychną pogardliwie - Już od 1601 roku uchwałą Rady Bichacia mają równouprawnienie w służbie wojskowej i pospolitym ruszeniu. I uwierz mi wielu się śmiało widząc w szeregach Bichacia kobiety, ale żaden nie przeżył by o tym opowiadać… A teraz jest jeszcze gorzej, bo w Bichaciu WSZYSCY mają obowiązek obrony wsi bez względu na płeć, wyznanie, czy poglądy. Dlatego Bichać nie ma armii, bo sam jest pierdoloną armią! Rozumiesz?
- Nie… - bąknąłem.
- Cierpliwości… W Bichaciu nie ma regularnej armii jako takiej, bo nie ma takiej potrzeby. Strzelać uczy się tam każdy jak tylko jest w stanie udźwignąć broń, a jak ma 10 lat dostaje swój pierwszy karabin i swoje miejsce i obowiązki na czas alarmu. Jak jest doroczny turniej strzelecki o Laur Sołtysa to startują już 13latki, a w młodzikach strzela się na 100 metrów stojąc i na 200 stojąc z podparciem i nie wolno używać optyki! 17latki strzelają na 500 metrów do celu ruchomego i na 800, 900 i 1000 metrów na punkty! Jest nawet taki kawał: Czym się różni potknięcie i upadek pięciolatka ze świata i z Bichacia? Pięciolatek ze świata leży, płacze i wrzeszczy łaaaałaAAAAaaaAAaŁAAAAAAAAAAAAA, a z Bichacia wstaje, mówi ła i kopie to o co się potknął. Jak Bichaćczyk kończy 18 lat zazwyczaj ochotniczo idzie do wojska, z resztą co czwarta dziewczyna też. Przeważnie szli do specnazu i nawet dziś, choć formalnie nie są już od 90tego częścią Federacji to jeśli przy przekraczaniu granicy zadeklarują chęć służby są przyjmowani z otwartymi ramionami i droga do kariery w oddziałach specjalnego naznaczenia stoi przed nimi otworem. Śmiem nawet twierdzić, że większość rdzennych Bichaćczyków jest zaprawionymi w boju weteranami. Dzięki temu czas od ogłoszenia alarmu WOJNA, do całkowitej mobilizacji na 100% wynosi 3 godziny, 95% mają w 45 minut...
- To jest niemożliwe! – zawołałem, bo znam z grubsza realia mobilizacji. – Zwołanie ludzi, umundurowanie, wydanie broni, koncentracja oddziałów, wyprowadzenie ciężkiego sprzętu! Tego się nie da zrobić!
- Możliwe, a to dlatego, że każdy ma w domu mundur, broń i jednostkę ognia strzelca, czyli karabin plus 10 magazynków, 2 granaty obronne i 4 zaczepne i drugi taki komplet w miejscu pracy, jeśli ma dalej do domu jak 20 minut biegu. Do tego nie ma tam górnej granicy wieku, dlatego niech cię nie zmyli, z pozoru, śmieszny widok siedemdziesięcioletnich dziadziusiów z karabinem z czasów drugiej światowej, czy jeszcze starszym. Może nie przeczytają gazety, bo rąk brakuje, ale z 300 metrów trafiają w jaskółkę w locie! Wychowali się z tymi karabinami w swoich lasach i górach, znają je lepiej jak pitki żon, a do tego są cierpliwi, śmiertelnie cierpliwi… Sam na własne oczy widziałem jak taki, z Horneta .223, z wolnej ręki stojąc, z 225 metrów trafił sarnę centralnie na komorę, czyli w serce i to po fraszce! No i jeszcze Znachor… On sam wystarczyłby za cholerną armię… - mruknął i zamyślił się.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytałem przekonany, że nic mnie już nie zaskoczy. – Ten od zombie?! Jaja sobie robisz?! – teraz to już przegiął.
- Niestety nie. W 1991 Sabryjczycy chcieli zająć Bichać. Wysłali elitarną brygadą zmechanizowaną… Ponad 7000 ludzi, 50 czołgów, 211 BWPów, od tego artyleria i cała masa innego sprzętu. Wjechali o 7 rano i w ciągu dwóch godzin pokonali 35 kilometrów. O 9 15 dotarli do samego Bichacia, ale było już za późno. O 11 06 zameldowali, że zajęli wszystkie cele, umocnili się i czekają rozkazy, co mają robić dalej, bo nie ma ludzi. W zajmowanych domach na stołach stało parujące jedzenie, chodziły telewizory, komputery, ale nie było mieszkańców. W sabryjskim sztabie spodziewali się wszystkiego, tylko nie tego. O 14 30 z brygady zameldowali, że na zajętych terenach panuje dziwna cisza. Na pytanie co przez to rozumie, operator odpowiedział, że nie słychać ptaków czy owadów, że nic nie słychać, nawet wiatru! Jedyne dźwięki jakie słychać to te które sami wydają i że to cholernie dziwne! Rozkazano im podwoić warty, spać w pogotowiu i nazajutrz samego rana rozpocząć poszukiwania ludności, ale tej nocy, każdy kto zasnął budził się z wyjąc z przerażenia. Kilku dostało takiej histerii, że trzeba było ich związać. Wszystkim, którzy usnęli śniło się, że słyszą jak podchodzi do nich jakiś człowiek, kuca i podnosi ich brodę i kiedy otwierali oczy to pierwsze co widzieli to jak powoli wyjmuje nóż i patrząc prosto w ich oczy nie spiesząc się zaczyna im podrzynać gardło, a oni nie mogli się ruszyć! Opowiadali, że doskonale czuli każde drgnienie ostrza jak wchodziło powoli w ich szyję i strugi krwi spływające z szyi pod mundur, czuli dosłownie wszystko. I tak było za każdym razem jak ktoś zasnął, czy to w dzień, czy w nocy, pora dnia czy nocy nie miała znaczenia… Śnili że mają urzynane po kolei kończyny, wypruwane flaki, są wbijani na pal, co tylko sobie zamarzysz. Z bólu śpiący nie kontrolowali zwieraczy i srali i szczali w spodnie, wtedy koledzy starali się obudzić, ale nic to nie dawało. Kto usnął, ten nie budził się puki ON nie puścił. Po trzech dniach z chluby sabryjskiej armii został żałosny strzęp. Po czterech strachu przed zaśnięciem zaczęły się mnożyć awantury, bójki, a po pięciu dniach samobójstwa. Wtedy przyszedł do nich Znachor i zapytał „ Wystarczy już Wam?” Wyjechali niemal natychmiast, tak jak stali. Bez słowa. Do dziś ponad 1000 jest w zakładach zamkniętych, a 3000 pod ścisłą opieką psychiatrów. A poszło o kłótnię i o zakład. O 7 32 Sołtys po raz pierwszy od 60 lat ogłosił alarm WOJNA, a o 8 12 publicznie powiedział, że w dwa dni wyrżną swołocz w pień, a Znachor, również publicznie, że jaja sobie robi, bo on sam wygna ich, bez strzału, w tydzień. I założyli się o flaszkę, a musisz wiedzieć, że w Bichaciu takie zakłady traktuje śmiertelnie poważnie. Znachor wygrał dwa dni przed czasem… Glinianą flaszę Sołtys niósł publicznie przez całą wieś i postawił przed znachorem na środku rynku. Oryginalną Pleszkę z 1290 roku. Dziś taka butelka jest warta koło pół miliona jewuro, oni wypili ją po prostu na rynku… Ale cały czas zbaczamy z tematu.
Bichaćczyk, którego udało się nam na 100% potwierdzić to Bodkus z Cannabinusu. Ów jegomość wypływa nam po raz pierwszy w styczniu 1450 roku w Koszalitynopolu, na dworze bicyntyjskiego cesarza Mariustynina IX zwanego Coalicusem. Chronikum Mariustyninum podaje, że zaoferował Cesarzowi swoje usługi jako mistrz ludwisarski i Magister Cannonadorum, czyli doświadczony artylerzysta. Oświadczył po prostu, że za 50 tysięcy florenów, a była to kolosalna suma, zbuduje cesarzowi, od podstaw taką artylerię, że zadziwi świat i takie działo, że na wieki będzie największe na świecie. I niestety został wyśmiany i, in publiko, zarzucono mu kłamstwo i oszustwo i wyrzucono z pałacu. Aż do oblężenia w 1453, czyli przez trzy lata, imię Bodkus było na dworze synonimem kłamcy i oszusta. Bodkus nie porzucił swoich planów i znieważony ruszył dalej na wschód do imperium kosmańskiego na dwór sułtana Grzechmeda II. Ten nie tylko go wysłuchał, ale niemal natychmiast mianował naczelnym metalurgiem i wyasygnował potrzebne kwoty. Przez trzy lata, do lutego 1453 Bodkus odlał dla sułtana ponad 70 dział, w większości ciężkie, oblężnicze kolubryny i zgromadził materiały na budowę kolejnych dwóch. Mając taką siłę 15 marca Grzechmed ruszył na zachód i już 6 kwietnia dotarł do Koszalitynopola. 10 kwietnia przeszedł do historii rykiem siedemdziesięciu armat strzelających wprost w najpotężniejsze mury ówczesnego świata. Straty w ludziach i zniszczenia były duże, ale koszalityńczycy szybko i sprawnie załatali je nocą. I tak cały czas, aż do 25 maja. Wtedy na wałach stanęła odlana na miejscu Bazylika. Działo miało około 8 metrów długości, ważyło, jak szacujemy, około 45 do 55 ton i strzelało na półtora kilometra pociskami o masie 12 cetnarów, czyli na dzisiejsze jakieś 600 kilo. Było tak wielkie i ciężkie, że wykluczało to jakikolwiek transport i dlatego odlano je na miejscu z przywiezionych materiałów. Znamy szczegółowy opis prac nad ich budową. Połączenie form i zbudowanie odlewni, trwało, non stop, tydzień, w tym czasie trwało topienie spiżu w 69 wielkich kadziach, który lano powoli w formy koło doby, a całość stygła dni 10. Wykopanie z ziemi i ustawienie do obróbki 6 dni, kolejne 2 to ucinanie nadlewek, reszta to polerowanie lufy i transport na działobitnię. Nawet dziś nie wiem czy jest taki Kozak, by odlać takie działa ich metodami w takich warunkach. Sama kontrola temperatury w tylu kadziach na raz i kolejność lania metalu w formę jest sama w sobie arcydziełem! Pierwszy strzał z Bazyliki trafił w Basztę św. Bartłomieja i całkowicie ją zwalił. Gdyby wtedy wydano rozkaz do ataku, miasto najpewniej by upadło, ale efekt strzału był tak zaskakujący dla wszystkich patrzących, że rozkazu nie wydano. Nazajutrz do Bazyliki dołączyła bliźniacza Katedra. Działa strzelały nie więcej jak 6 – 7 razy dziennie i były bardzo niecelne, ale w zupełności wystarczyły. Rankiem 29 maja 1453 po czterech dniach ostrzału, celna salwa Bazyliki i Katedry strzaskały Basztę św. Jana i pięćdziesięciometrowy odcinek murów. Grzechmed był wtedy gotów natychmiast rzucił do ataku wszystkie swoje wojska, ale koszalityńczycy byli szybsi i zdążyli obsadzić wyłom. Kiedy kolumny nadwornej gwardii asgejskiej zbliżyły się do wyłomu, ryknęły przyczajone kolubryny, które nie brały udziału w ostrzale, od chwili uruchomienia potwornych bliźniaków. Ta salwa dosłownie rozerwała na strzępy obrońców i gwardia po prostu, po trupach weszła do miasta. Dlaczego Ci to opowiadam? A no dlatego, że Magister Cannonadorum Bodkus wypływa nam w 1454 roku w Akademii Wyszehorskiej jako dziekan arytmetyki i geometrii. Ponownie słychać o nim w 1459 roku, kiedy łapież Kondziusz VI Bigot, zleca mu zorganizowanie całkowicie nowego wydział Akademii, a mianowicie Lapam Scholarum Inquisitio Academicum Wschechorum, czyli jak dziś byśmy powiedzieli Łapieską Szkołę Śledczą przy Akademii Wyszechorskiej. W rewanżu w podzięce za zaufanie Bodkus, za 6500 talarów kosmańskich w złocie, ufundował studencką bursę i dwa budynki akademickie dla nowego wydziału Akademii, którego w 1457 roku został rektorem.
- Nie rozumiem… Żołnierz i zdrajca śledczym??! - szepnąłem, już do reszty skołowany.
- Inquisito… Z niczym Ci się to nie kojarzy? – zapytał patrząc mi prosto w oczy. I olśniło mnie…
- Boże, Inkwizycja…
- BINGO, w Kole Szczęścia wygrałeś krawatoslipy!! – zawołał ucieszony – Choć inkwizycja i inkwizytorzy istnieli już od ponad 500 lat, to do tej pory na inkwizytorów mianowano ludzi przypadkowych. Dopiero Kondziusz Bigot, tak go nazwali po pościł i modlił się dosłownie całymi dniami, bo w nocy organizował takie dzikie orgie, że przeszły do legendy, postanowił skończyć z amatorszczyzną i zacząć fachowo szkolić inkwizytorów. A kto się nadaje na rektora Scholarum Inquisitio bardziej niż człowiek, który zniszczył największą herezję? A za taką Łysy Bigot, miał fobię na punkcie wszy i golił całe ciało z włosów, ale nie prał ubrań, bo uważał że niszczą się przez to, uważał bicyntyjski obrządek religijny. I muszę Ci powiedzieć, że wybór był bardzo trafny. Bodkus w rok opracował statut i 6 letni program nauczania i ostrej selekcji, by wykluczyć ludzi słabych, popędliwych, sadystów, czy bez wiary. Nauka była mordercza i obejmowała wiele dziedzin, od medycyny, anatomii i psychologii, przez logikę, matematykę i astrologię po teologię i demonologię. W statucie Bodkus zawarł nakaz, by szkoła rozwijała się z duchem czasu i rozwoju nauki, by rzeczy i prawdy nowo odkryte, sprawdzała i ku chwale Lapam Scholarum Inquisitio używała, albowiem ma nie tylko nauczać, ale przede wszystkim uczyć się sama. Przez 460 lat z okładem kształcili najlepszych i najskuteczniejszych inkwizytorów i śledczych w historii, ale niestety nie obyło się bez tragicznych pomyłek. W pierwszych latach działania szkołę ukończyło dwóch bichaćczyków Paweł Paszek z Toreckich zwanym Miśkiem i Feliksander zwany ze Stolpmunda, to od miejsca działania.
- Nigdy o nich nie słyszałem powiem szczerze…
- A o Wielkim Inkwizytorze Ispanii Paolo Paschale de Toremadzie słyszałeś? A o „Malleus Maleficarum” czyli „Młot na czarownice” słyszałeś!? – zapytał zjadliwie.
- Dobry Boże!
- W 11 lutego 1482 roku Torkemada został Wielkim Inkwizytorem Ispanii, za jego dwudziestoletnich rządów na stosach spłonęło 8000 ludzi, czyli statystycznie, ponad jeden dziennie. Niemal od razu zalegalizował w śledztwie o herezję tortury, anonimowość świadków i domniemanie winy oskarżonego. Formalnie nie podlega łaperzowi tylko królowi ispańskiemu, więc szalał w najlepsze, bo ten był fanatykiem religijnym i uwielbiał oglądać egzekucje. A kiedy został dodatkowo spowiednikiem królowej szaleństwo stosów nasiliło się jeszcze, bo królowa była wyposzczona, a spowiednik dosłownie w zasięgu ręki, więc by mieć spokój... Podobno do samej śmierci królowej przed każdą wizytą u niej smarował pyde łojem przeklinając chwilę w , której go podkusiło. A Feliksander napisał w 1487 „Malleus Maleficarum” czyli „Młot na czarownice”! Ten stek paranoicznych teorii uznano za jedno z podstawowych kompendiów wiedzy o czarach, czarownicach i ich związkach z Szatanem. Za podstawowy podręcznik łowców czarownic!! Wedle Feliksandera czarownice muszą być spalone. Aby wydać wyrok skazujący muszą być złapane na gorącym uczynku, lub wskazane przez świadków się przyznać na procesie. Jeśli dobrowolnie nie przyznanje się do tego, że jest się czarownicą jest dowodem na to, że jest czarownicą, bo czarownica zawsze będzie kłamać, bo jest sługą szatana, on zawsze kłamie! Dzięki tej chorej księdze, przez 250 lat spalono na stosach około 30000 kobiet!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kysio dnia Wto 12:52, 06 Gru 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
kocur
Administrator
Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 289
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: sławno
|
Wysłany: Czw 12:55, 14 Kwi 2016 Temat postu: |
|
|
- W późniejszych czasach ciężko jest coś ustalić, bo wszyscy skrapliwie ukrywali fakt wynajmowania bihaćczyków. Ale żeby zrozumieć późniejsze czasy musimy się cofnąć w czasie. W połowie XIV wieku, w krótkim czasie, prawdopodobnie w ciągu dwóch lat wycofali w gotówce z obiegu spory społeczny, bichaćcki majątek. Wszelkie oficjalne bichaćckie domy maklerskie, banki, handel, całe to rozbudowane imperium pozostało, to jednak duża ilość pieniędzy została wypompowana z systemu. Na dzisiejsze nie wiem czy nie poszło by w miliardy. Spowodowało to nawet mały kryzys gotówkowy. To było zaskakująco dziwne, bo nigdzie nie ma żadnej wzmianki o jakichkolwiek konfliktach. Jakby tego było mało, oficjalnie, ten cały majątek nigdzie nie wypłynął. Zupełnie jak skarb Temtariuszy. Po prostu kolosalna ilość pieniędzy znikła z kart historii, a wraz nimi wielu ludzi.
- Przecież nie zabarykadowali się w swoich wioskach, żeby jak jakieś smoki spać na złocie. Po tym co mi mówiłeś to nie realne. Nie da się tak zniknąć takiej kupy kasy, zwłaszcza, że, jak sam mówisz ich prawo było makabryczne, więc jak mogli tak zniknąć? To dziwnie i śmierdzi... Goran, jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze i władzę...
Zacząłem myśleć, aż mi głowa parowała.
- Podejdźmy do problemu od dupy strony i pomyślmy. Byli u szczytu władzy i potęgi, a jednak...
Po pierwsze. Zniknąć sobie pieniędzy ot tak nie mogli, bo się nie da, za dużo. Po za tym nikt w to nie uwierzy. Zaczną się pytania, dochodzenia, a oni zrobili to cholernie po cichu i dyskretnie.
Po drugie. Wycofali, jak mówisz, całe społeczne bichaćckie pieniądze w gotówce. Taka operacja musiała być starannie zaplanowana i przeprowadzona, przy maksymalnej dyskrecji, bo to przecież nie wypłata z bankomatu. Samo wycofanie gotowizny, przy ich skali zajęło im dwa lata, więc niemożliwe, żeby Sołtysi i Rada Koła nie wiedzieli... Sam transport takiej ilości kruszcu, trasy, eskorta... To przecież setki ludzi. Co nam daje po trzecie i najważniejsze, dlaczego to zrobili, co ich do tego skłoniło... Co takiego lub kto... To musiało być coś wielkiego i ważnego...
I nagle przeżyłem olśnienie.
- Ty cholero – patrzyłem mu w oczy – kasa nie zniknęła! Oni wyczuli zajebisty interes i wycofali pieniądze skąd się dało na potężną inwestycje i żeby mieć rezerwę w gotówce !
A on się tylko uśmiechnął.
- Dochodzenie do tego zajęło nam lata, a wpadł na to student jak chciał kupić samochód. Miał pieniądze, ale mu brakowało, bo kasę zamroził na lokatach, więc zaczął ścigać dłużników i ściągać kasę skąd się dało. Mijały tygodnie nim w końcu... I go olśniło. A co jeśli oni zrobili to samo tylko na dużo większą skalę. Co wiesz o mapach?
- Yyyyy... No.. Yy...To odwzorowanie terenu na papierze, ale w dobie GPS nikt tego już nie używa...
- Co za baran... Choć w sumie poprawnie. Bichać zbudował flotę handlową. I to naprawdę sporą, a na to potrzeba pieniędzy i to kolosalnych. Jak Bichać zaczął żeglować ze swoimi produktami, wynikł problem map i nawigacji. Do tego specjaliści co zrobią instrumenty nawigacyjne. W skrócie to wszystko co powie Tobie gdzie jesteś na tym świecie. Do tego zbudowali pierwszą na świecie szkołę w której uczyli geografii morskiej, nawigacji, matematyki, astronomii, astronawigacji i szkutnictwa. Ale prawdziwy problem jest w tym, że musisz wiedzieć GDZIE chcesz płynąć, w którym kierunku. Dam Ci prosty przykład. Masz przewieźć oliwę i daktyle ze Srunisu w Bibii do Sreapolu u makaronożerców. Pytasz gdzie to jest, bo nigdy tam nie byłeś. Na północy. Kumasz absurd sytuacji? A to tylko Morze Śródkałużowe. A gdybyś musiał płynąć z tym do Dondonu w Zwyrlandii? Dlatego od zarania dziejów kapitanowie i nawigatorzy strzegli swoich map i zapisków nawet za cenę życia. Dla prawdziwych map zabijano się i mordowano na lądzie i morzu. Bichaćczycy podeszli do tego po swojemu i oddali ten problem w ręce bibliotekarek, które podeszły do tego z prawdziwym zacięciem i wydały dekret, że każdy bichaćcki kapitan, czy nawigator ma obowiązek zdawać im jak najczęściej swoje zapiski i mapy do Biblioteki. W niedługim czasie wydały specjalne arkusze według których żeglarze mieli robić zapiski, co pozwala nam przypuszczać, że musiały opracować jakieś systemy klasyfikacji, katalogowania i przetwarzania danych, jak byśmy to dziś ujęli, bo bez tego ani rusz. Na pewno początkowo sarkano, ale już na początku XV wieku nikt nie pływał tak szybko i tak bezpiecznie jak oni, co w połączeniu z ich
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez kocur dnia Czw 12:57, 14 Kwi 2016, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
kocur
Administrator
Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 289
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: sławno
|
Wysłany: Czw 12:57, 14 Kwi 2016 Temat postu: |
|
|
renomą pozwoliło im przejąć większość transportu i handlu morskiego. Sam fakt zatrudnienia na statku nawigatora z Bichacia był niemal gwarantem sukcesu w żegludze. Opowieść głosi, że doszło do tego, że kapitanowie bichaćcy, jeśli mieli możliwość woleli drogi nadłożyć, by do Bichacia zawinąć i zdać swoje mapy i dzienniki z miejsc godzie byli, za co w zamian za niewielką opłatą uaktualnić i poprawić swoje. Z rejestrów wynika, a odnotowywali każdy taki fakt, że na przełomie XV i XVI wieku rocznie dostawali od kapitanów i nawigatorów od 40 do 80 kompletów map i dzienników. Więc potężny materiał do opracowania. Wydaje się to prawdą, bo wpłat za wynajmowanie miejsca w skryptorium, czy po prostu opłacania skrybów jest naprawdę mnóstwo. W każdym wypadku jeśli zlecano coś skrybie jest zapis z imienia kto to zlecił, nazwy, opisy map, bądź brzegów, które skrybowie kopiowali. Jeśli samemu pracował, to tylko na ile dni wynajął. Dało to nam niejakie pojęcie o skali i zasięgu żeglugi w tamtym czasie i jest ona naprawdę zdumiewająca. W księdze dochodów, między kartami zachował się szokujący list nawigatora Rodła z Karolinów z 1491 roku. Otóż Rodło na dzień letniego przesilenia – czyli prawie z półrocznym wyprzedzeniem - zamówił mapy portu w Dondonie w Zwyrlandii, gdzie miał rozładować niezwykle cenną oliwę z Cyckikilii, a załadować wosk i miód, kanału pomiędzy Zwyrlandią, a Fcją, dalej na północ do fiordów norweskich, gdzie miał się wyładować, a załadować żelazo i wyspy świętego Papryka! Pewnie celu dla żelaza. Ten list pozwala nam przypuszczać, że Bichaćczycy, do końca XV wieku narysowali i opisali cały ówcześnie znany świat i to ręcznie.
Skrybowie byli tak obłożeni pracą, że w 1510 dobudowano drugie skryptorium na 200 skrybów. Według opisów arcydzieło architektury. Architekt zaprojektował przeszklone skryptorium schodzące tarasami na południowym stoku wzniesienia, by maksymalnie wykorzystać światło dnia. Wydaje mi się że cena okien przewyższyła cenę budowli. Doprowadzono wodę i co wywołało szok zbudowano toaletę. Jako powód podano, że jak będą latać na dwór to kto będzie pracował? Do tego zaprojektowano specjalne ogrzewanie w podłogach z piecem w zewnętrznym pomieszczeniu by jak najbardziej uniknąć ognia w środku. Wszystkie świece musiały być umieszczone, tak jak w całej Bibliotece, w specjalnych szklanych skrzyneczkach. Odstępstwo karano bardzo surowo. Budynek połączono z Biblioteką, specjalnym 50 metrowym korytarzem z dwoma parami drzwi. Po raz pierwszy zaplanowano konstrukcję dachu korytarza tak, aby w razie pożaru można ją było natychmiast zwalić. Uratowało to Bibliotekę w roku 1789 po trafieniu piorunem w Skryptorium, choć wtedy była to już podręczna czytelnia naukowa dla uczniów i studentów. Zabarykadowano pierwsze drzwi, zwalono dach w łączniku i zabarykadowano drugie drzwi. Skryptorium wypaliło się niemal do fundamentów, ale Bibliotece i zbiorom nic się nie stało. Jak policzyliśmy Dział Map i skryptorium pomimo wydatków i zakupów było na naprawdę dobrym plusie. Po dobudowaniu Skryptorium przedsiębiorczy mieszkańcy wznieśli niemal natychmiast w okolicy dwie gospody nastawione na wynajem pokoi i wyszynk jedzenia.
I tu zaczyna się jedna z największych legend Bichacia, którą możemy „prawie” potwierdzić, bo choć faktów jest sporo to powiązać je ze sobą to już inna historia. W połowie XV wieku, a dokładnie w 1449 roku w Bibliotece Bichaćckiej jest po raz pierwszy jest opisane stanowisko Opiekun Map. Jako pierwszy i później przez prawie 40 lat, wielokrotnie wymieniany przy różnych okazjach jest Krostik Kysior z Kotłów, wieś Kotły istnieje do dziś dzień. Do niedawna nie mieliśmy w ogóle pojęcia o istnieniu takiej funkcji. Fakt ten wyszedł 6 lat temu przez absurdalny przypadek. Jeden ze studentów przeprowadzał kwerendę w Dziale Starodruków do pracy magisterskiej o zarobkach w różnych działach gospodarki i sile nabywczej pieniądza. I wykopał księgi zakupów, wydatków oraz dochodów Biblioteki z XV wieku. Szok co? I nie jest to Dział Zamknięty, tylko Starodruków, a więc łatwo dostępne, o ile w Bichaciu jest to możliwe. Zainteresował się tym czy Biblioteka była na plusie, czy na minusie, bo w sumie zazwyczaj jest to raczej niedochodowe przedsięwzięcie. Zaintrygowała go adnotacja o wypłacie dla skryby przez Krostika Opiekuna Map 6 groszy za odrysowywanie 11 map w Bibliotece Haga Dorfia. 6 groszy to wtedy była kupa kasy. Skoro wtedy miał prawo wydawać takie pieniądze na zakupy 11 map, to jego stanowisko musiało być cholernie ważne i poważane, czyli musiało istnieć dużo wcześniej. No więc zrobił fotkę telefonem i kopał dalej. Znalazł dwa rejestry ze Skryptorium. Jeden ogólny, drugi, o dziwo Opiekuna Map.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
kocur
Administrator
Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 289
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: sławno
|
Wysłany: Czw 12:57, 14 Kwi 2016 Temat postu: |
|
|
Pokręciłem tyko głową.
- Czekaj, bo nie rozumiem. Wychodzi na to, że dział kartograficzny był odrębnym działem?
- Hihihihihi. Poczekaj. Jego kolega z pokoju specjalizuje się w historii Imperium Ktotomanów i kiedyś przy jakiejś balandze jakiś gość zaczął udowadniać, że kolebką wszelkiej kultury i cywilizacji jest Jewuropa. Wybuchła wielka dyskusja na argumenty popierane książkami, reprodukcjami... Jedyne co z tego zapamiętał, to mapa Admirała Piri Risa. Nie mógł się nadziwić jak i skąd taka wiedza. Nim kolesiowi wyłączyli fonie i wizję, zdążył wywrzeszczeć, że reszta to brudne świnie. Dlaczego o tym bzdecie mówię? Masz poparz na to, to z przychodów...
I podał mi fotokopię z jakiejś księgi. Rubryki, wpisy, kolumny i wszystko pisane takimi zawijasami, że kociokwiku w oczach szło dostać...
- Na co mam patrzeć? - spytałem nieśmiało.
- Przed ostatni wpis.
- OK, to jest złośliwe. Ja nie mam pojęcia co to jest!
- To jest wpis z 1502 roku o przyjęciu przez Skarbnika opłaty za wynajęcie na 6 dni stolika numer 93 wraz z szafką w skryptorium. A więc po kolei data, komu, co, na ile dni, od zapłaty.
Następna pozycja to pokwitowanie wynajmującego o otrzymaniu kompletu marek do Biblioteki, to takie znaczki, dajesz znaczek, dostajesz materiał, a w miejscu materiału jest twoja marka i wiadomo kto to aktualnie ma. Ostatnia pozycja to, że się rozliczył.
- I co w tym takiego dziwnego?
- Postaraj się odcyfrować drugą pozycję.
Trochę mi to zajęło, ale kiedy dotarło.
- Admirał Piri Risa... Cholera... To kto od kogo skopiował tę mape?!
- Widzisz ten podpis, te szlaczki? To po Ktotomańsku oryginalny podpis Admirała... Wyobrażasz sobie ich miny jak im pokazał to zdjęcie? Natychmiast zadzwonili do mnie. Byłem w takim szoku, że natychmiast pojechaliśmy do Bichacia i ryliśmy tam dwa tygodnie, a ilość tropów i poszlak nas po prostu przerosła. Kim był Opiekun Map? Z badań wyszło nam, że była to niezwykle ważna, odpowiedzialna i szanowana funkcja, miał niezwykle szerokie uprawnienia, własny budżet, kilkunastu pracowników „na etacie” i o dziwo własne, wewnętrzne skryptorium. W sumie mnie to nie dziwi, bo jeśli mieli opracowywać takie ilości materiałów dostarczanych przez żeglarzy, to musieli mieć spokój. Jako Opiekunowi podlegały mu wszystkie mapy w całej Bibliotece i wszystko co z nimi było związane, czyli wedle dzisiejszych norm cała kartografia. Do jego obowiązków należało zdobywanie nowych map, uaktualnianie starych, prowadzenie aktualnych planów zabudowy Bichacia, czyli coś jak geodezja i prowadził coś co dziś byśmy nazwali Księgą Wieczystą. Jest dużo wpłat z tego tytułu. Z jego inicjatywy wysyłano najlepszych rysowników do innych bibliotek w celu kopiowania map. Na przykład ta adnotacja o wypłacie dla skryby 6 groszy za odrysowywanie map w Bibliotece Haga Dorfia. 3 lata temu w Zwyrlandii w kronice w klasztoru Gejpupa na wyspie Sado znaleziono zapiskę z 1431 o wyznaniu na łożu śmierci kapitana statku „Łania”. Wyznał, że z namową kapitana statku na którym płyną w interesach, poszedł z nim do Bichacia, gdzie po wysłuchaniu człeka jednego zgrzeszył fałszywą wiarą, że Ziemia jest kulą, a krzywo się kręcąc pory roku czyni. Dokument jest wprost bezcenny, bo udowadnia nam, że w Bichaciu już wtedy doskonale wiedzieli, że Ziemia jest okrągła i znali jej ruch.
Teraz legenda, bo jak to się zaczęło tak naprawdę nikt nie wie, są tylko przekazy po rodach, a każdy inny. Po ciężkim wypadku, tu nie są zgodni jakim, wrócił do rodzinnego Bichacia Krystik Kysior z Kotłów. Długo chorował, a kiedy już mógł chodzić zaczął pomagać w Bibliotece. Sądząc po nazwisku i ramach czasowych obstawiamy na wnuka, choć niektórzy sugerują inne możliwości, bo w tamtych czasach 40 lat różnicy nie było przeszkodą do ślubu. On, jako wieloletni praktyk w pływaniu, od razu musiał się zorientować jakie skarby ma w rękach. Pomagał przy katalogowaniu i porządkowaniu zbiorów i w skryptorium. Faktem jest, że w księdze wydatków jego imię pojawia się prawie dwa lata do 1487. Ale w każdych legendach jest łyżka dziegciu. W historiach rodów są opowieści o błędach ku przestrodze. Któryś ród ma nawet motto UCZ SIĘ NA CUDZYCH BŁĘDACH TO MNIEJ BOLI I MNIEJ KOSZTUJE. Przynajmniej trzech rodach mówią o wielkich
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
kocur
Administrator
Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 289
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: sławno
|
Wysłany: Czw 12:58, 14 Kwi 2016 Temat postu: |
|
|
awanturach pomiędzy Kristikiem, a Sołtysem o sfinansowanie wyprawy na zachód od Słupów Heraklesa, by wyeliminować pośredników i samemu przejąć handel korzeniami i jedwabiem. Ale do Sołtysa nic nie docierało, czy może była to jakaś prywatna waśń, nie wiadomo. Sołtys w końcu wyrzuca Kristika, a ten znika na półtora roku i wypływa pod koniec roku 1489 na dworze Ispańskim, gdzie przedstawia swój plan popłynięcia na zachód, by morzem trafić do Indii i w ten sposób przejąć handel korzeniami i jedwabiem. Królowa nie potrafiła wymówić jego imienia więc nadała mu swojsko dla siebie brzmiące nazwisko Kristosbalus Kolombutus, zaufała, sfinansowała i w 1492 roku wysłała na wyprawę, której Sołtys nie chciał sfinansować, za co z resztą później stracił stołek.
- Czy Ty sugerujesz, że...
- To nie sugeracja tylko suche fakty. Więcej legend, mitów i przekłamań jest w oficjalnej wersji odkrycia Chameryki niż w tym co Ci tu mówię. On nie popłynął w ciemno. Doskonale wiedział co robi i gdzie płynie. Przez dwa lata miał kupę czasu na zapoznanie się z całą ówczesną wiedzą o świecie i morzach. Jedyne czego nie przewidział to wielkości Atlantyku, ale jak widzisz udało mu się.
Ale dajmy mu na razie spokój, bo tu zaczyna się inny aspekt sprawy bichaćckimi mapami. A jaja, mówię Ci tak nieprzeciętne, że spędzają naukowcom sen z oczu. Otóż na początku 4 dekady XVI r gruchła wieść, że istnieje arcydzieło kartografii i nawigacji, ktoś coś widział, ktoś coś słyszał, ale co? Na początku nikt w to nie wierzył. Aż do 1561 r. kiedy w Istalskiej Wenlencji w Domu Doży Kanalarzy „wypłynęła” na wpół spalona mapa. Masz tu masz fotokopię 1:1 w najlepszej rozdzielczości. Musiałem się zdrowo nagimnastykować, żeby to zdobyć, ale i tak jest poretuszowana, ze względu na potencjalne stanowiska archeologiczne. Pilnują tego lepiej jak Chamerykanie Konstytucji. Ten bezcenny dokument dosłownie pokazuje nie tylko samą Lagunę i port, ale przede wszystkim układ pływów, rodzaj dna, mielizny, głębokości, a wszystko sprzed 450 lat. To mapa dla żeglarza i kupca.
I podał mi dwa rulony. Rozwinąłem pierwszy, miał prawie metr na metr i kopara mi opadła.
„Wielki Komplet Morza Map we praktyce kursami najlepszemi, prądami i wiatrami, w sztorm zatokami bezpiecznymi i w księgach ku lepszemu zrozumieniu rozpisanymi MORZE ŚRÓDKAŁUŻOWE - ARKUSZ WANLENCJA ”. Przy takiej jakości nie mogłem uwierzyć w czas powstania. Na wschodniej części Laguny idealnie zaznaczono głębokości całej laguny, tory wodne, układ pływów, rodzaje dna, mielizny stałe i ruchome, po prostu zachowanie morza w tamtym okresie z rozbiciem na pory roku. Z jaką dokładnością oddano brzeg, port i samą Lagunę. To było niewiarygodne.
- Pierwszy wielki problem to to, że niestety jak sam widzisz zaznaczono i opisano tu również wszystkie fortyfikacje z ich uzbrojeniem, zasięgiem i sektorami ognia. Kanalarze dostali cholernego szału. Drugi wielki problem masz na drugiej stronie mapy, dla wygody na drugim rulonie. Przetłumaczę Ci. „Wyciąg dla arkusza tego”, „Opis Morza, czyli odwieczny wiatrów i morza rytm”, czyli prądy wodne z uwzględnieniem pływów, w zależności od pór roku i ruchu Księżyca wysokości pływów, specjalne wzmianki kiedy woda jest najwyższa, żeby można było wpłynąć z bardzo ciężkimi ładunkami, kierunki wiatrów... To zdumiewające jaką musieli posiadać wiedzę, by zrozumieć i opisać to wszystko?! No i „Opis brzegów, portu i ich urządzeniu”, czyli punkty brzegowe do nawigowania i podejścia, port z urządzeniami, ilość pirsów, ich długość, zdolności przeładunkowe, udźwig dźwigów. Na tym jednym kawałku papieru była taka dawka informacji o ich mieście, że zrozumieli jak daleko w tyle pozostali.
Kopara mi opadła.
- Zobacz – i grubym paluchem pokazał mi parę punktów głębokości przy których były napisy – To tu, to po łacinie muł, to piach, a to ruchomy piach i strzałka pokazująca kierunek ruchu. Tu przekreślone głębokości i naniesione poprawki. Kanalarze nie mieli czegoś takiego, o połowie nie mieli nawet pojęcia, a to przecież ich miasto. Niestety jako, że nadpalona nikt nie wiedział kto i kiedy ją stworzył.
Pierwsze trzęsienie ziemi wywołała w 1921 roku, kiedy nałożono ją na zdjęcie lotnicze w tej samej skali. To było tak nie do uwierzenia, że wykonano zdjęcia mapy i jeszcze raz zdjęcia lotnicze Laguny i mapy, ale tym razem użyto najnowocześniejszych aparatów jakie wtedy istniały.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
kocur
Administrator
Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 289
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: sławno
|
Wysłany: Czw 12:59, 14 Kwi 2016 Temat postu: |
|
|
Powiększono do wymiarów 5 na 5 metrów, poskładano w całość, ustalono punkty wspólne i nałożono na siebie. Okazało się, że błąd na mapie w stosunku do rzeczywistości tylko jednym miejscu przekroczył 8 metrów, reszta była niemal nieistotna. A to fort troszkę za krótki o 4 metry, falochron 3 stopnie krzywo i takie duperele. Precyzja wydawała się tak nierealna, że zwątpiono w jej autentyczność, choć była w Pałacu od 1561 roku. Ten bezcenny dokument pokazywał nie tylko Lagunę i port sprzed 450 lat. Był prawdziwym oknem w przeszłość. Drugie trzęsienie ziemi, przez które zaczęto się jej dosłownie bać, spowodowała w 1929 roku, kiedy szef rządu Łysa Pała Pampalini wydał polecenie, by w ramach eksperymentu przeprowadzić próbne wykopaliska w miejscu tak zwanego Małego Portu Celnego, który gwałtowna powódź z 1583 po prostu zmiotła w jedną noc. Zresztą teren ten do dziś czasami podmaka, choć przez cztery wieki osady przesunęły brzeg 300 metrów w głąb morza i laguny, więc zalanie nie groziło. Dwa dni tyczono i mierzono nim wbito szpadel i od razu pierwszego dnia sensacja na skalę całego świata. Niemal natychmiast trafiono na molo i pochylnię dla spuszczania łodzi. Według mapy na końcu rampy powinien być budynek na łodzie. Pod wieczór znaleziono zarys fundamentu i dziób łodzi. W ciągu tygodnia odkopano doskonale zachowane w mule dwie, kompletne, wiosłowo-żaglowe łodzie celników. Później posługując się mapą odkopano budynek Straży Celnej, podręczny magazyn i prawdopodobnie areszt. Ale największą niespodzianką było odkrycie, że pod podłogą budynku Straży celnicy wykopali sobie naprawdę całkiem spory magazynek na własne „potrzeby”, który był zapełniony niemal do pełna. Wyciągano stamtąd prawdziwe skarby i cuda. Od alkoholi, przez srebra po porcelanę. Ludzi ogarnął szał kopania, było kilka głośnych dewastacji stanowisk archeologicznych i dlatego mapę utajniono.
Kolejna sensacja wybuchła dwa lata temu w trakcie konserwacji, dzięki nowoczesnym urządzeniom - skanery, prześwietlenia, spektrografy i inne cuda wianki – odkryto całe mnóstwo wyblakłych znaków i napisów, które dzięki technice cyfrowej udało się odtworzyć, co postawiło mapę w całkowicie nowym świetle co jeszcze można by przełknąć. Ale chodzi o to, że na mapie zaznaczono rzymskie ruiny po których już wtedy na powierzchni nie było śladu od kilkuset lat! Przez to ta mapa już 450 lat spędza sen z oczu uczonym.
W 2001 roku na Uniwersytecie Walencyjskim na Wydziale Morskim zrobili eksperyment. Na mapie wydzielono sporą część terenu, były tam dwa forty na wodzie, falochrony i działobitnie na ich końcach, kilka pirsów, w sumie chodziło o elementy, które były na mapie i obecnie i się nie zmieniły. Jak najwięcej z oryginału i rzucono wyzwanie studentom - ręcznie narysować taką samą mapę łącznie z głębokościami. Jedna część robiła to ichnimi, ówczesnymi metodami, czyli sznurek, węgielnica, cyrkiel, pion, kompas. Druga współczesnym, amatorskim sprzętem z marketu, miarki dalmierze laserowe, teodolity i takie tam. Studenci mogli się dobierać ze wszystkich wydziałów Uniwersytetu. Od Morskiego, przez Budowlany, po Historię i Teologie. Mają narysować mapę. Projekt wzbudził tak duże zainteresowanie, że do rywalizacji zgłosiły się też Wyższa Szkoła Morska i Akademia Marynarki Wojennej, które wystawiły na tych samych zasadach swoje grupy. Był tylko jeden warunek, zakaz komputerów, zdjęć satelitarnych i lotniczych. Po dwóch sezonach, choć robili to jawnie, w grupach rekonstrukcyjnych błąd rzędu kilkunastu metrów był normą. Nie byli w stanie tego powtórzyć. W grupach z wykorzystaniem amatorskiej techniki było trochę lepiej, ale po naniesieniu ma mapę ich dzieł było widać, że i tu eksperyment zakończył się porażką. Żadna grupa nie dorównała precyzji z 1561 r. O dziwo najlepiej wyszło in sondowanie dna. Opracowali specjalny system punktów brzegowych, dzięki czemu zdziwili profesorów.
- Ale co to ma wspólnego z pieniędzmi i Bichaciem?
- Wszystko. Mając te dane wiesz kiedy prądy cię popchają, a kiedy nie, znasz wiatry i ich sezonowość, idealnie informacje by szybko płynąć, rozładować i wypłynąć. Wiesz wszystko np. masz granit. Z locji widzisz od razu, że tylko pirs Świętego Marka ma odpowiedni dźwig do rozładunku. A w razie wojny... sam pomyśl, co się stanie jak znasz cały ich układ obronny. Popatrz na przykład Ispańskiej Wielkiej Armady. Nie mieli pojęcia, o istnieniu Golfsztromu i skończyli na skałach!
- Sorki, chłopie, ale gdzie tu dowody na Bichać?! Fakt, szok nie mapa, ale dowodów tu nie ma.
Goran tylko się uśmiechnął.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
kocur
Administrator
Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 289
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: sławno
|
Wysłany: Czw 12:59, 14 Kwi 2016 Temat postu: |
|
|
- Dobrze główkujesz, żeby otrzymać dobrą odpowiedź trzeba wyciągnąć logiczne wnioski i postawić odpowiednie pytania. A więc jedziemy.
_ Raz. Analiza pergaminu i tuszu wykazała, że to oryginał z około 1560 roku.
_Dwa. Pismo. Charakter pisma, jak i stylistyka, że to oryginał.
_Trzy. Wiedza. Naukowcy uznali, że w tamtym czasie niemożliwe było by ówcześni posiadali tak rozległą wiedzę morską, bo niektóre procesy zachodzące w morzach zrozumieli dopiero na początku XX wieku. Jednak odnalezienie Portu Celnego na jej podstawie, po prostu nimi wstrząsnęły. Oryginał.
_Cztery. Jakość i czytelność. Druk. Analiza wykazała niezwykłą pomysłowość drukarzy. To nie jest jeden element, jedna płyta, a 16 części, 4 na 4. W razie zmian po prostu wymieniali jeden klocek, a nie całość.
Po co Ci to mówię?
Obrócił się, sięgną za siebie i podał mi rulon.
- Ta jest cała... Wypłynęła w zeszłym roku w Chameryce Połudnowej. Jest w prywatnych rękach.
Z niedowierzaniem rozwinąłem rulon. W górze pysznił się napis:
„Wielki Komplet Morza Map we praktyce kursami najlepszemi, prądami i wiatrami, w sztorm zatokami bezpiecznymi i w księgach ku lepszemu zrozumieniu rozpisanymi MORZE ŚRÓDKAŁUŻOWE - ARKUSZ CYCKIKILA - SYRY Z KUZY ”.
Odwróciłem i tak jak poprzednio na drugiej stronie mapy było „Wyciąg dla arkusza tego”... Jakby skórę zdjął, tylko miejsce inne i bardziej zniszczona. Z jednym wyjątkiem. Tam gdzie poprzednia była spalona, tu była cała i pysznił się piękną kaligrafią odręczny podpis: A.D. 1538 Opiekun Map Józwa Kysior z Kotłów...
Patrzyłem w szoku, a Goran kontynuował.
- Jej właściciel udostępnił ją nam do pełnych badań, bo jak sam powiedział jest to niesamowite dziedzictwo ludzkości. Jednak pod pewnymi warunkami zgodnie z którymi, pełna i absolutna dyskrecja o właścicielu, nie wolno upubliczniać jej na świecie przed zakończeniem badań nad nią, właściciel chce wziąć udział w analizie danych odczytanych z jego mapy i w wykopaliskach. Powołaliśmy specjalną grupę operacyjną razem prawie 30 specjalistów i wałkowaliśmy ją niemal non stop przez dwa tygodnie. Na 100% oryginał. Potem porównaliśmy mapę ze zdjęciami satelitarnymi, po prostu precyzja powala. Potem z naszą wiedzą historyczną, morską, geologiczną i powtarza się sytuacja z pierwszą mapą. Znowu są na niej zaznaczone budowle nie istniejące od setek lat. W paru wypadkach nawet nie mieliśmy o nich pojęcia. Dyskretne badania georadarowe w terenie potwierdziły istnienie kompleksu świątynnego na głębokości ponad 3 i pół metra. Fizycznie, nie powinno być prawa na niej być na niej tej budowli. I choć teraz mamy dowód to po prostu dalej się nam to wymyka. Nie rozumiemy tego. Wciąż nas to nurtuje. Coś wielkiego i zdumiewającego musiało się stać, że w ciągu 40-50 lat od skrobania map piórem przeskoczyli do TEGO?! Jakimś cudem nastąpił niesamowity przeskok technologiczny, tylko jak, do jasnej cholery?! Nawet gdyby wykształcili całkowicie nowe kadry, nowe, rewolucyjne zaplecze naukowo-techniczne, wymyślili i opracowali całe nowe gałęzie nauki i techniki, to nie tłumaczy to tego, że na mapach są pozaznaczane budowle nie istniejące od setek lat, ani tej jakości!
Czasami jednak trafiamy na jakieś zdumiewające tropy. Na przykład Franciszek Darecki w swoim dzienniku okrętowym zapisał, że ze wszystkich skarbów na pokładzie, najcenniejszy jest bichaćcki „Komplet Morza Map”. Zachwycał się i zarazem zdumiewał dokładnością brzegów i portów Zatoki Kapaztekańskiej. Jeżeli na odwrocie jego map były podobne dane co na tych, to nic dziwnego, że mógł zaplanować takie zuchwalstwa, że Królowa Zwyrlandii niemal oszalała, od ilości łupów. Ale nic więcej o mapach nie wspominał.
- O kim ty mówisz?!
- Nie pij już, bo mózg ci wypaliło. Ta sama historia, co z Kristikiem. Królowa nie potrafiła wymówić jego imienia, więc dała mu swojsko dla siebie brzmiące nazwisko Francis Draeke, listy kaperskie i posłała w morze. A swoją drogą musiał być niezły Romeo, bo czytając o jego wyczynach mówiła „mój kochany pirat”. Podobno pirat Lontobrody też miał parę sztuk dziwnych map Zatoki, ale tu to nic pewnego, bo za samo zbliżenie się do nich zabijał bez wahania. Ale patrząc ja jego wyczyny musiał mieć cholernie dobre mapy. Kolejnym śladem były wyprawy polarne, ale nic się tam nie zgadzało. Przetrwał jeden marny szkic, bo oryginał spłonął w pożarze
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
kocur
Administrator
Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 289
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: sławno
|
Wysłany: Czw 12:59, 14 Kwi 2016 Temat postu: |
|
|
archiwum wypraw. Dopiero jak prześwietlili Lądolód okazało się, że szkic jest poprawny. To był szkic tego co POD lodem, ale mapy, czyli dowodów nie ma. Potem postęp poszedł do przodu, wszyscy zaczęli robić drukiem własne mapy i zaopatrywać swoje statki z urzędu.
Co do ludzi to przypadek zmiany imienia przez Kristika i Dareckiego i ich sukcesy zmieniło też nastawienie sporej grupy Bichaćczyków. Znów zaczęli masowo emigrować i przybierać miejscowe imiona i rodowody, co pozwoliło im zaciągać się indywidualnie pod obce sztandary. Na przykład Ferdynand Korkiewicz z Hrechorów zmienił się na Ferdynand Corkez i w imię Ispanii popłynął „nawracać” kraj pogańskich Kapazteków na jedyną, słuszną wiarę...
Patrzyłem oniemiały.
- Myślisz, że skąd była reszta tych psycholi?! Z klasztorów? Popatrz na to z perspektywy króla. Skoro tylko jeden odkręcił taką strugę złota i bogactw... Pozmieniali nazwiska na miejscowe, pokupowali szlachectwo i cierpliwie czekali. A królowi szeptano po co ruszać swoich jak można wysłać ich? Dla królów czysty interes, zwłaszcza jak go „dyskretnie uświadomiono” o wielkości praktyki i opinii jaką mają pod starymi nazwiskami. Imperia w Nowym Świecie padały jedno po drugim, a ilość złota wręcz udusiła Ispanie. Jednak ta sprawa ma też drugą stronę. Puki podbijali, byli niemal na ołtarzach, ale nadszedł czas kiedy już nie byli potrzebni, murzyn zrobił swoje, niech murzyn spierdala. Zazwyczaj cholernie źle kończyli. Na przykład Kristosbalus Kolombutus zmarł w biedzie i zapomnieniu. Do tego stopnia go wyruchali, że nawet ląd przez niego odkryty nazwano imieniem jakiegoś dupka Chameriga, co popłyną raz i hurra! Ale Kristosbalus nie ruchał Królowej, a Chamerigo tak. Po zakończeniu podbojów cała późniejsza eksterminacja narodów Chameryki, to już sprawa Ispanii i Ortugalii. Bichać nie miał już nic wspólnego z tymi rzeziami.
W końcu zadałem z pozoru durne pytanie.
- To są przecież arcydzieła sztuki kartografii. Dlaczego nikt o nich nie słyszał? Dlaczego znane są tylko te dwie?
- I to jest mądrze zadane pytanie... Nie wiemy. Prawdę powiedziawszy nic o nich nie wiemy. Ile ich było, jakie akweny, porty, kto i gdzie je stworzył, nic. Wiemy tylko, że w Bichaciu.
- To czemu nie napiszesz do nich?! Jaki jest sens utajniać coś takiego po pięciu wiekach? To przecież absurd!
- Napisałem a z 20 razy udostępnienie. Tu masz pierwszą odpowiedź. - i podał mi kopertę. W środku było jedno słowo. NIE.
- Tu masz drugą odpowiedź.
W środku była zawleczka od granatu i ODPIERDOLISZ SIĘ CZY PODESŁĆ RESZTĘ?
- Więc pojechałem osobiście. Co ma być to będzie. O dziwo przyjęła mnie nawet miło. Powiedziała, że sprawdziły, ale nie mogą udostępnić nam wszystkiego. Nie dla tego, że nie, ale ze względów politycznych. Z Działu Starodruków dadzą nam dostęp do wszystkich bichaćckich map i dzienników, a tego są tysiące. Wszystko oprócz „Wielkiego Kompletu Morza Map”, tu kategoryczne nie to Dział Zamknięty. Powiedziała, że nawet Sołtys się zgodził z tą decyzją po zapoznaniu ze sprawą. Z resztą musimy czekać na decyzję Sabatu.
- Jaki Sabat?! Taki czarownic?! - byłem znowu zaskoczony, a Goran smutno się uśmiechnął.
- Tak. Dosłownie tak. Uwierzysz, że nazwa ta ma już siedem wieków tradycji? Są dwa Sabaty. Mały, coroczny, jest o sprawach bieżących, które decydują o życiu Biblioteki, remontach, budżecie, zakupach, potrzebach, zamówieniach ze szkolnictwa, generalnie administracyjny. Na niego schodzą się wszystkie kierowniczki działów i jeśli jest taka potrzeba inni zainteresowani np. wykonawcyn zleconych prac, to otwatre zebranie. Duży Sabat to co innego, jest co 4 lata i jest wielkim wydarzeniem w życiu Biblioteki. Na niego są zapraszani Sołtys z zastępcami, Rektorzy szkół wraz z Dziekanami, wszyscy co się liczą. Na tym Sabacie ustala się strategię działania i kierunki rozwoju na najbliższe 4 lata. Weź na przykład... ooo dobudować nowe skryptorium. Biblioteka wie co chce, ale potrzebny jest projekt i architekt – szkolnictwo, Dziekanat Architektury; zezwolenie na budowę – Sołtys; prace geodezyjne w terenie, naniesienie na plan zagospodarowania przestrzennego – Opiekun Map; robotnicy i materiały budowlane – Sołtys lub przetarg. Tu ustala się zapotrzebowania szkół na książki, bo zgodnie ze statutem Biblioteka ma iść z duchem czasu, więc Rektorzy mówią o postępach w swoich kierunkach i jakie książki chcieli by mieć. Było to szczególnie ważnie w
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
kocur
Administrator
Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 289
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: sławno
|
Wysłany: Czw 13:00, 14 Kwi 2016 Temat postu: |
|
|
czasach rozwoju żaglowców by być na czasie. Obecnie w dobie netu to już anachronizm. Jest też część niejawna, zamknięta. Ta obejmuje problemy Działów Starodruków, Ksiąg Specjalnych i Zamkniętego. Dlaczego jest to tak ważne? W Dziale Ksiąg Specjalnych są np. plany podziemi, które wybudowano 300 lat temu na polecenie Sołtysa. Można je dać do Starodruków, czy są może tak użytkowane, że nie? Obecnie magazyn wina, można. Starodruki, pierwsze wydanie Galileusza i pierwsze Kopernika, ale z jego osobistą, odręczną dedykacją dla Biblioteki. Zmienili status ze Starodruk na Starodruk Księga Specjalna. O ile nad Starodrukiem możesz siedzieć sam, to nad KS tylko za specjalnym zezwoleniem i w obecności strażnika. O Zamkniętym po prostu zapomnij. Tam nikt nie wchodzi. W tym roku będzie Wielki Sabat o historycznym znaczeniu. Ma być podjęta decyzja o kwerendzie Działu Zamkniętego i ewentualnej zmianie statusu na Starodruk. Czegoś takiego jeszcze nie było, ale problem w tym, że DZ-tke nadawał ten co przekazywał materiał. Wszyscy, ale to wszyscy muszą się zgodzić i oddelegować najlepszych swoich ludzi do tego zadania. Ludzi z odpowiednią wiedzą, dyskretnych, zaufanych. Ich nazwiska będą tajne. Plan zakłada podział na dwie grupy, pierwsza będzie pracować bezpośrednio z materiałami w pomieszczeniach DZ, druga jako wsparcie z zewnątrz. Wydaje mi się, że nawet z Łatykanu będzie spora delegacja choć bez prawa głosu, a i Stowarzyszenie Miecza Pańskiego też podeśle silną grupę, oni mają w Bichaciu DUŻY głos.
- Ty, to ile tego jest?
- Jędza powiedziała mi, że jak się zgodzą, wstępne sortowanie zawartości DZ-tki przez pierwszą grupę, przez rok do półtora, może więcej, co da czas na opracowanie specjalnej łączności, procedur bezpieczeństwa, wstępne oszacowanie zawartości i możliwości powikłań politycznych. I dała mi przykłady. Wyobraź sobie, że jest mapa na której w Pejslandzie pod Kerozolimą są zaznaczone naturalne źródła czarnego oleju skalnego? Ropa jest tak płytko, że sama wypływała. Kerozolima się rozrosła. Co się zacznie tam dziać, jak się okaże, że ropa jest w ogromnych ilościach, ale pod jakąś świątynią, albo dzielnicą fanatyków? Albo to z DZ-etki, jak zakwalifikować rękopis słynnej na całą Jewuropę trucicielki Marianny z Karolinów. W tym opasłym tomiszczu są opisane nie tylko setki roślin i substancji trujących, ale co i jak z nich wydobyć. Wiedza niby botanice i chemii znana, Ale np. dla zdradzonej żony? Koszmar tej księgi jest taki, że podaje szczegółowo jak i z czym to podawać by jedzący nie wyczuł, jakie jest działanie i objawy, jak dawkować na masę ciała na raz, a jak podtruwać. Jędza powiedziała, że zrobiła kopie, na chybił trafił kilku roślin, ale kompletnie z dawkami, działaniem, sposobami, skutkami, w tym czym i jak nasączyć chustkę do nosa, by po przetarciu noska niemowlaka dziecko zmarło w kilka godzin i jak armie u wodopoju na wijnie truć, by konie, czy ludzie po jakimś czasie w marszu zdychali. Jak była we Fcji, Marianna spisała to fcjicku, spotkała się z szefem ichniego laboratorium kryminalnego i mu to pokazała i poprosiła o opinie. Nie odzywał się długo, a potem wezwał szefa patologów i mu dał do przeczytania, ten wezwał toksykologa. Byli w takim szoku, że nie mogli uwierzyć, że jest to z połowy XVI wieku. A wiadomość, że księga liczy ponad 1000 stron szczegółowych opisów i jest w Wiejskiej Bibliotece w Bichaciu, po prostu ich dobiła. Przyjechali w sześciu i chcieli skonfiskować księgę. Słowo Wiejska wprowadziła ich „nieco w błąd”, do tego myśleli, że jak mają jakieś nędzne kwity i śmieszne „blachy” to wszystko im wolno. Pamiętasz Sołtysa i „Kubusia Puchatka”? Czarownice odesłały ich nagich, związanych jak wieprzki i w trumnach, żarcik taki. Jedna dla dodatkowego śmiechu pozakładała im na męskości naprawdę ciasne kłódki, a kwit który machali wsadziła ich szefowi w dupe, dość głęboko. Delegacja, która przyjechała do Biblioteki w następnym tygodniu, zapoznać się z księgą, była już w pełnej gali, z kwiatami, czekoladkami i składała się z szefów kryminalistyki, patologii, toksykologii i antyterroryzmu większości policji Jewuropy. Każda Jędza mięknie na taką kurtuazję im ją wydała, ale pod warunkiem zakazu kopiowania, nawet w formie notatek.
Badali ją trzy dni. Jak skończyli powiedzieli, że wiedzą i zdają sobie sprawę z jej wartości historycznej i jak cenna jest, ale ich zdaniem, jest to jedna z najniebezpieczniejszych książek świata. W nieodpowiednich rękach nie ma przed nią obrony i poprosili stanowczo, by nikt postronny nie miał do niej dostępu. Tylko osoby z upoważnieniem podpisanym równocześnie przez szefów kryminalistyki i patologii. I poprosili o umożliwienie dalszych prac nad nią wybranym ekspertom z zakresu toksykologi i patologii, bo choć są specjalistami w swoich dziedzinach to wiedza zawarta w tej księdze przekracza ich wiedzę. Oraz o pozwolenie na prowadzenie notatek z fragmentów księgi w których jest mowa o dawkowaniu, sposobach podawania, objawach i skutkach dla poszczególnych dawek. Oczywiście po wcześniejszej konsultacji. Jak sam widzisz możliwości jest nieskończenie wiele, a to nie było w Dziale Zamkniętym.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
kocur
Administrator
Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 289
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: sławno
|
Wysłany: Sob 18:51, 30 Kwi 2016 Temat postu: |
|
|
Nagle coś zaćwierkało. Goran rozwiną ten swój cud telefon i ukazała się gęba Sołtysa. Już się chciał odezwać, ale Sołtys położył palec na ustach i podniósł kartkę z napisem „milczeć, weż słuchawki, jedną weź Ty, drugą daj Młodemu”. Popatrzyłem na Gorana, ale on też nic z tego nie rozumiał, tym niemniej podał mi jakąś „fasolkę”. Swoją wsadził do ucha, więc zrobiłem tak samo. Sołtys zaczął mówić. Słuchaliśmy go z pół godziny, przy czym ja robiłem notatki, po czym kiwnąłem głową, a on się rozłączył. Wyjąłem telefon i zadzwoniłem po taksówkę. Ledwo wyszedłem z budynku jak zajechała.
- Narodowa Agencja Prasowa. I spieszy mi się, więc gazem poproszę...
- Panie, choć jest prawie trzecia w nocy, ja nie zamierzam bulić jak mnie cyknie fotoradar.
Ale pospieszył się. Była 3:11 jak wszedłem do pokoju Redaktora Dyżurnego. Dziś przesrane miał Jaca.
- Dzwoń do Starego. Niech natychmiast zapierdala do Agencji. - nie szczypałem się w uprzejmości – Potem do Drugiego i Kasprzaka. Powiesz im to samo, natychmiast zapierdalać do Agencji.
- Człowieku, jest trzecia w nocy, wszyscy śpią... - nie byłem w nastroju do sprzeczek, więc rykłem z całych płuc.
- TO ICH, KURWA, OBUDŹ!!!
Podobno słyszeli mnie piętro wyżej i niżej, a na naszym, aż wszyscy powyłazili ze swoich klatek popatrzeć co się dzieje.
- Mają być tu natychmiast. - zobaczyłem Stefkę od newsów – Skarbie, wstaw, proszę, ekspresy z kawą, bo będzie jej dużo potrzeba i daj do sali konferencyjnej. Ja już tam idę przygotować materiały. Jak wszyscy dojadą dołączysz do nas.
Jaca powiedział, że nie zadawali pytań i, że już jadą. W ciągu 20 minut byli w komplecie. Zazwyczaj eleganccy, alenie teraz, bo po strojach widać było, że „natychmiast zapierdalać” potraktowali dosłownie.
- Dobra zaczynamy – popiłem piwa, bo zaczęło mnie suszyć – Proszę to wykonać bez gadania.
I podniosłem kartkę z napisem PROSZĘ WYNIEŚĆ DO SEKRETARIATU WSZYSTKIE TELEFONY ORAZ RZECZY ELEKTRONICZNE I TAM ZOSTAWIĆ! TU JUŻ WSZYSTKO USUNĄŁEM I ODCIĄŁEM OD SIECI. Jak wrócili zacząłem.
- Wodzu, pytanie, dlaczego zamieścił Pan na naszym portalu w sieci plany wysłania cińskiej pomocy dla Bichacia?
- Miałem potwierdzoną wiadomość przez Jao Dze Donga, do tego udzielił mi osobiście krótkiego, autoryzowanego wywiadu, który ukaże się w porannym wydaniu.
- To teraz proszę posłuchać – rozsiadłem się na krześle i wyjąłem notes – Ale to NAPRAWDĘ uważnie, bo przez to mamy przesrane. Po pierwsze chamerykański prezydent dostał szału i niemal zwolnił szefa od wywiadu wrzeszcząc mu w twarz, cytuję „po co mi wywiad jak wystarczy wejść na stronę Narodowej Agencji Prasowej z Lechstanu i mieć wszystko podane na tacy”. Chce wiedzieć jak Pan tego dokonał, skąd mamy te dane, bo dopiero na ich podstawie się jarnęli i potwierdzili, że to prawda. Dlatego zarządził pełną inwigilację naszej Agencji. Namalował im Pan chu... kutasa na czole i teraz próbują się zrehabilitować i dlatego podsłuchują wszystko, na wszystkie sposoby z wykorzystaniem pełni swoich możliwości. To było 8 godzin temu.
Patrzyli na mnie jak na kosmitę, a ja kontynuowałem.
- Dlatego kazałem Wam wynieść telefony, bo na bank są już zdalnie odpalone do podsłuchu. A Pan, Szefie, powinien, moim zdaniem, wezwać ekspertów z góry, górnej półki od odpluskwiania i bezpieczeństwa- zajrzałem do notatek – Godzinę później podpisał rozkaz dla lotniskowca CHSS „Hary Poter”, by dołączył do Grupy Uderzeniowej lotniskowca CHSS „Gandalf” i wspólnie, w ramach operacji „Odzyskać Demokrację” spacyfikować Bichać i przyłączyć do Sarbii.
Atmosfera jaka nastała, była tak gęsta, że można by ją było pokroić nożem.
- Skąd to wiesz? - Stary się nie szczypał w konwenanse.
- Wypłynąłem, jak sam Pan powiedział, na szerokie wody i dostałem zdumiewające źródła informacji oraz dla Pana na jutro... na dziś na 8 rano wywiad na wyłączność z Sołtysem Bichacia. Ale to nie koniec. Gotowość operacyjną osiągną jutro do 15tej, zwiadowcze drony już są w powietrzu i zbierają dane, satelity zresztą też. Wieści o tym Prezydent poda na 5 minut przed startem pierwszego samolotu z pokładu lotniskowców. I tu mamy przewagę, wyobrażacie sobie co będzie się dziać jak podamy to kilka sekund wcześniej? Dopiero dostaną szału, skąd to wiemy... Ale to już zostawiam Wam do opracowania – i wdarłem pierwszą kartkę z notatnika - zresztą mniejsza z tym, bo jaja się dopiero zaczynają. Równocześnie z wypowiedzią Prezydenta o interwencji militarnej „społeczności międzynarodowej”, Sołtys przed kamerami, na które możemy mieć dla naszego portalu wyłączność, wezwie Bichać i Bichaćczyków do obrony świętej ojców ziemi. Jakoś spektakularnie z trąbieniem, czy jakoś tak...
- A może chodzi o dęcie w róg? – przerwał mi pobladły Kasprzak.
- Faktycznie, pomachlaczyło mi się.
- W ich regionie to naprawdę wezwanie na wojnę. W zeznaniach świadków w noc rzezi, która zakończyła Wojnę o Mecz, cały czas było słychać rogi bojowe, więc wydaje mi się, że jak zagra przed kamerami to na serio pójdą na wojnę.
- I tu ukłony dla mła, – uniosłem szklankę z piwem w geście toastu – bo wszystkiego dowiecie się z osobistego wywiadu na wyłączność z Sołtysem, który przeprowadzi nasz wspaniały Szef, bo tylko jemu go udzieli... Sorki za bełkot, ale jestem zdrowo napruty. Jak tylko Flota odpali w Bichać pierwszy pocisk, będzie, jak to wyraził Sołtys duże kuku po bichaćcku. Cokolwiek to znaczy. Jednakże znając ich przeszłość i zajadłość to możemy się spodziewać wszystkiego. Wiem tylko tyle , że – i podniosłem kartkę z napisem „chcą zatopić, te pierdol..., no te lotniskowce” - i twierdzą, że mogą tu zrobić. Ponad to jest jeszcze sprawa mobilizacji i emigrantów z Bichacia. Sołtys twierdzi, że może powołać pod broń 22 tysiące specjalsów, do 90 tysięcy zaprawionych w wojnie weteranów, wsiego razem plus z praktyką w technice i elektronice na wojnie ponad 200 tysięcy.
Cisza... Cisza... Wydarłem kolejną kartkę.
- Sołtys prosił, żeby, skoro to Panu powiedziałem, TERAZ zadzwonił Pan i pozdrowił Widmo i zasięgną jego opinii o tym czy to może być realne, bo generał chwalił się, że się dobrze znacie. Kto to? - zapytałem, wydzierając kolejną kartkę – Tu jest numer prywatny, jakby Pan nie miał.
Cisza, a na twarzy malował się szok... I w końcu.
- Generał Sołowiowioc. Człowiek, który dowodzi oddziałami, których oficjalnie nie ma. Dowodzi ludźmi, którzy idąc ulicą mają przy sobie pozwolenie, nie na broń, tylko na siebie. Dowodzi prawdziwymi wilkami wojny... Daj mi telefon...
- Proszę poczekać - krzyknąłem – namierzą nas po samym Pana głosie!
- Masz mnie za IDIOTE?! - UUUU i już wiedziałem, że lepiej poddać tyłu.
Wnieśli telefon Starego, wystukał numer i...
- Zdarow Pan Suka, tu Budda, my bratycy alkoholiki mamy adin wapros. Znajesz, gawno czeriez Bichać paszło w wentiljator... Gawariat, szto i czerwier tony możet strieliat pa wsiech... Da... Da... O kurwa...
I oddał telefon do wyniesienia.
- Masz pesymistyczne dane – powiedział Szef, patrzą, nie na mnie, a przeze mnie – a raczej realistyczne, bo tylko tyle to oni mogą wrzucić na 200% i to w jakości lepszej niż końskie gówno na polu, razem z krowim i kurzym na 99% trzy razy tle, jak nie więcej... Może nawet i trzy czwarte tony... … … Acha i powiedział, że z przyjemnością będzie oglądał wiadomości.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
kocur
Administrator
Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 289
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: sławno
|
Wysłany: Czw 8:46, 05 Maj 2016 Temat postu: |
|
|
Mówiąc delikatnie, wymiękłem. Dosłownie i w przenośni. Jeśli dobrze móżdżyłem, to mogli mieć armię większą od naszej Lechistańskiej, a do tego złożoną z samych weteranów. Ale przestało mnie to obchodzić, bo zrobiło mi się słodko, więc oddałem im notatki i oddaliłem się w krainę Morfeusza, czyli mówiąc krótko usnąłem oparty o stół. Później się dowiedziałem, że jak mnie za chrapanie przenosili do socjalu to nawet zawadzenie moją głową o kant drzwi nie stanowiło dla mnie problemu w „piłowaniu sęka” donośnym „warkotem”.
Delikatne „poszturchiwania” mojej, niezmiernie skromnej, osoby spowodowały, że otwarłem me piękne, choć z lekka zaropiałe, oczęta i skupiłem się na ustaleniu kto mnie leje po pysku... I za co.
- Powiedz im, że się ocknął! - ten wrzask rozsadził mi głowę. Brutalność policji jest niczym w porównaniu z tym w jaki sposób mnie potraktowano dostarczając do Sali Konferencyjnej i dosłownie, bez przenośni, rzucając na krzesło. Niestety włożono w to zbyt dużo chęci, bo nie za bardzo trafiłem szlachetną częścią ciała w krzesło i z radosnym rumorem miałem możliwość przekonania się jak bardzo szorstka jest wykładzina w kontakcie z twarzą. Cóż, bywa.
- Przestań się wydurniać. - ton głosu Szefa nie zostawiał mi złudzeń co do możliwości wzięcia dnia „chorobowego” - Sołtys chce Cię widzieć. Od tego uzależnia całą dalszą współpracę. Przyszła też paczka dla Ciebie z Bichacia. Zaadresowana do rąk własnych, więc kurier czeka już od dwóch godzin, bo tyle Cię budzimy.
- Ale tłuc po mordzie?! - wychrypiałem obrażonym tonem, sadowiąc się na krześle.
- A chciałbyś, żebym Cię budził pieszcząc prądem z induktora po jajach, jak sugerował Sołtys? - spytał w odpowiedzi – Bo ja, po rozmowie z nim, jestem już gotów na wszystko, byle mieć ten temat. Goran mi to dał.
I pokazał mi ten zwijany telefon.
- Fajne urządzenie, - kontynuował - rozmawiałem z Jao Dze Dongiem, Sołtysem, ojcem Janem, który nie istnieje, bo dowodzi Stowarzyszeniem Miecza Pańskiego, które też jest tylko wytworem wyobraźni zwolenników teorii spiskowych i jakimś Znachorem. Tu muszę przyznać postać niezwykle „ORYGINALNA”... Książka telefoniczna w tym urządzeniu wzbudziła moje szczere zdumienie. Ale dość gadania. Przejmujesz gabinet Drewnowskiego. Odbierz paczkę, skontaktuj się z Sołtysem i zdobądź więcej informacji, Ty zapijaczona mordo. W międzyczasie doprowadź się do stanu bliskiemu normalności, a przynajmniej spróbuj. Przydzielam Ci panie Jeziorkowską i Zamoyską, - czyli Scylle i Harybde - jako osobiste asystentki. Zadbają o Ciebie. Pani Cerberowicz będzie Twoją sekretarką na czas trwania tego wydarzenia, potem z wdzięcznością mi ją oddasz, niestety. Choć mam nadzieję, że przypadniecie sobie do gustu, w co wątpię...
Patrzyłem na niego z prawdziwym, realnym przerażeniem, a on uśmiechał się złośliwie. Scylla i Harybda plus Cerber!
- Szefie, Wodzu kochany, za co?! Grzeczny byłem, zdobyłem informacje, mamy temat stulecia... - skomlałem.
- Milcz, bo w dyby zakuję i won, bo każę im Ciebie wychłostać, a wierz mi, one zrobią to z prawdziwą rozkoszą... Jeszcze tu jesteś? - zapytał słodko.
I dał znak, obróciłem głowę i zobaczyłem jak Drugi otwiera drzwi i daje macha.
- Szanowne Panie, już skończyliśmy, jest cały Wasz. Jakby coś nie teges ze współpracą, czy coś to wodzu powiedział, że ma być zdolny do pracy i ma być bez śladów i L4...
Weszły... A raczej... Ciężko to opisać. Na ich widok ślinili się wszyscy. Cerber, 50tka z groszami, a ledwo 40 jej dawali. Potrafiła powiedzieć do Sekretariatu Prezydenta, że nie jest pępkiem świata i że, proszę poczekać znaczy, że mają siąść na dupie i poczekać, a jak się nie podoba to niech zadzwonią za rok. A, że ma przekleństwo, czyli fotograficzną pamięć i NIGDY nic nie zapomina, połączoną z niezwykle analitycznym umysłem, wręcz na granicy geniuszu, to obywa się bez papierów, czy dyktafonów, pisze je później... Scylla z Harybdą, trzydziechy na takim wypasie, że... Dopóki się człowiek nie dowiadywał, że Jeziorkowska/Scylla, skończyła dziennikarstwo i politologię naraz i kończy teraz coś z bezpieczeństwem narodowym, jest Mistrzynią Polski w IPSC w broni krótkiej i strzelbie i Wicemistrzynią na daleki dystans, a 800 metrów uważa za dystans dla przedszkolaków. Zaś pani Zamoyska/Harybda, ukończyła to co pani Jeziorkowska, tam się poznały, ma wszystkie możliwe kursy z zakresu ochrony osobistej i amatorsko napierdala się w klatce i jest trzykrotną mistrzynią Lechistanu. I Szef je uwielbia, więc poszedłem po dobroci. W korytarzu mnie zachwiało, ale pani Zamoyska uchroniła mnie przed konsekwencjami. Weszliśmy do gabinetu. Nie, najpierw był pokój sekretarki, a dopiero z niego wchodziło się do gabinetu. Usiadłem na biurku w sekretariacie i zacząłem po prostu mówić w ludzkim.
- Drogie Panie, wczoraj byłem nikim, dziś mam TO i Was. - i pokazałem dookoła – Wasza renoma w tej firmie jest wręcz legendarna. Więc powiem krótko, możecie mnie nie lubić, wisi mi to. Będę robił dziwne rzeczy, co da Wam 1000 okazji do tego byście tę legendę, wręcz, rozwinęły. Wy, moje Panie, macie osłonić mi plecy i spowodować bym poczuł się tak komfortowo, by robić rzeczy jeszcze dziwniejsze, co da Wam kolejne 1000 okazji do tego by przejść do legendy. Jak chcecie możemy zaczynać, jak nie pasi, ja nie trzymam na siłę. Panie Asystentki, na start potrzebuję dwa zimne browary, kawę co zabije konia, a mnie postawi na nogi, tego kuriera z paczką i ogarnąć się, w związku z tym poproszę mnie ogolić. Sam tego nie zrobię, bo tak się telepię, że poderżnął bym sobie gardło. Po za tym potrzeba nam wszelkich informacji o planach szefostwa, oraz tego co już wiedzą, w razie oporów, prądem ich poproszę. Pani Cerberowicz, rządzi tu Pani, a ja słucham. Przejmuje Pani wszelką łączność ze światem, na wszystkie spotkania i narady chodzi Pani ze mną. Nikt i nic nie może do mnie dotrzeć bez Pani wiedzy, chyba, że specjalnie to zaznaczę. Scylla, przebierz się, tak żeby nie było widać, że masz „klamki' przy sobie. - myślałem, że mi jebnie – Znasz się lepiej na tym niż ja, więc jak się gdzieś ruszymy chcę mieć pewność, że mam za plecami artylerię z pitbulem na spuście, a nie jakąś wyżelowaną pizdusię. Harybda, ja tu dowodzę. Jeśli przed wyjściem mówię Ci co mam zrobić, Ty mówisz mi jak mam to zrobić, a MY słuchamy. Na wszelki wypadek pod biurkiem Cerbera też coś powinno być, jeśli uznasz, że powinna to być armata, niech Scylla decyduje jakiego kalibru.
Popatrzyłem po nich, zamurowało je.
- No to zaczynamy. - i zaklaskałem – Już drogie Panie! Ja wskazuję kierunek, ale nie decyduję za Was! Proszę się podzielić zadaniami.
20 minut później, Scylla zastępowała już Cerbera, która osobiście terroryzowała wierchuszkę o informacje i plany, i uczyła się obsługi bichaćckiego telefonu, który dostarczył mi kurier, a Harybda stała za mną i trzymała mnie mocno za włosy napinając gardło, a ja poczułem prawdziwy dreszcz emocji... Włączył się interkom.
- Szef ma linii.
- Włącz – powiedziała, bo ja nie śmiałem drgnąć.
Jego wrzask przypominał, ryk tornada. Harybda odpowiedziała nad wyraz spokojnym tonem.
- Proszę się uspokoić. Po pierwsze wykonujemy Pana osobiste polecenie. Po drugie, ON nie odpowie, bo trzymam mu nóż na napiętym gardle, co sprawia mi niezmierną satysfakcję. Ale proszę się nie martwić, jak nie drgnie będzie bez L4. Trzy, jeśli z wyjątkiem dąsów i pretensji za swoje decyzje nie ma Pan innych problemów to może zajmie się Pan udzieleniem wsparcia w uzyskiwaniu informacji dla pani Cerberowicz? - a ja pomyślałem, że chciałem się tylko ogolić, a co by było gdybym się kazał wykąpać?!
W tym momencie wpadła do łazienki Scylla i trzymała przed sobą rozwinięty telefon. Mina Sołtysa z wściekłej na widok noża na moim gardle, a widział już ogolony bok twarzy, przeszła w zaciekawienie.
- Pyskował? - zapytał.
- Golę go, bo jest jeszcze nachlany jak świnia, a za pół godziny jest zebranie wszystkich. Więc doprowadzam go do ładu i składu.
- Acha... To niech zadzwoni jak skończysz, bo wolę go w całości i bez przecieków w dziwnych miejscach... A Ty Skarbie...
- Odezwij się do mnie tak jeszcze raz – powiedziała – a wsadzę Ci kołek w dupę tak, że wyjdzie Ci gardłem bez uszkodzenia jelit. I uwierz mi, że z przyjemnością zajmie mi to caaały dzień.
Sołtys patrzył zafascynowany, na nią i jej ruchy z jaką precyzją jeździła nożem po mojej twarzy.
- Skończyłam. - a ja patrzyłem zdumiony na swoją niedraśniętą twarz.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez kocur dnia Czw 8:53, 05 Maj 2016, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
kocur
Administrator
Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 289
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: sławno
|
Wysłany: Nie 8:50, 08 Maj 2016 Temat postu: |
|
|
- Jak się nim znudzisz masz u mnie pracę, mieszkanie służbowe i full wypas socjal! - mówił patrząc na nią z fascynacją na granicy z... No miał niemal ślinotok, co dało mi czas na ogarnięcie mordy i wysłuchanie monologu o guście Drwenowskiego co do zapachu płynu po goleniu, w związku z czym nie użyłem niczego...
- Sołtysie, o co chodzi? I poproszę o konkrety, bez owijania w bawełnę z czekoladą.
- Gadałem z Twoim Szefem...
- Wiem, raczył o tym wspomnieć. Do brzegu poproszę, bo jak będziesz mi tu lał wodę to utonę od tego.
- Mamy potwierdzenie, że oni idą na serio na wojnę. Chcą nas roznieść w pył. Plan mają taki, w pierwszej fali ruszą Sabryczycy i Horwyrczycy w błękitnych hełmach. Sądzą, że ich ostrzelamy co da im pretekst do nalotów, przez to plan opóźnili o 1 dzień i 6 godzin. Najpierw lokalna rzeź i nadchodzą zbawcy. Budda już wie. Macie wyłączność na transmisje, ale potrzebni mi są Twoi rodzice. Zadzwoń do nich i niech nie walą se w kulki, bo sprawa jest naprawdę gardłowa. Muszą pomóc. Jakby co, to powiedz, że sucze bękarty trzeba posłać w niebo i, że podwózka będzie czekać i powiedz im o czasie. Będzie wiedziała o co kaman.
I rozłączył się. Popatrzyłem w lustro. Widok był do dupy. Wyjąłem komórkę i wybrałem Mama.
- Tak Synku...
- Okłamałaś mnie. Kłamałaś ze wszystkim i o wszystkim związanym z rodziną.
Cisza.
- Sołtys powiedział, że macie nie walić se w kulki, bo sprawa jest gardłowa. Macie pomóc, bo sucze bękarty trzeba posłać w niebo, podwózka będzie czekać, że będziecie wiedzieć o co kaman i, że został 1 dzień i 6 godzin na cokolwiek to znaczy.
Cisza.
- Słyszałaś mnie?
- Tak. - niby jedno słowo, ale słyszałem jak to powiedziała i w myślach zobaczyłem jej łzy.
- Przekaż temu lujowi, bo z nim nie rozmawiam i odstrzelę mu łeb jak go tylko zobaczę, że rekumkum i, że wychodzimy z domu. Uważaj na siebie Synku. - i rozłączyła się. Nic nie rozumiałem, ale wywołałem Sołtysa.
- Mam Tobie powiedzieć od mamy, że rekumkum i wychodzą z domu i odstrzeli Ci łeb jak tylko Cię zobaczy... Chyba ma do Ciebie jakąś antypatię? - spytałem niewinnie – Może to jakoś mi wyjaśnisz, a przy okazji możesz też powiedzia o co chodzi z tymi suczymi bękartami co mają latać. I nie krępuj się, jestem już elastyczny jeśli chodzi o szokujące wiadomości.
Patrzył na mnie przez chwilę, potarł brodę i zapytał.
- Wiesz czym się zajmują Twoi rodzice?
- Wykładają na Politechnice...
- Czym się ZAJMUJĄ – przerwał mi brutalnie – nie pytam co robią i gdzie!
Noooo tu mi zabił ćwieka, bo w sumie to jednak nie bardzo wiedziałem.
- Mama siedzi w fizyce, Tata w chemii...
- Jak suka da dupy psu z innej rasy, co powstaje? - rzucił ni z gruch, ni z pietruchy.
- Kundel...
- Czyli co zrobiła?– spytał z miną dziecka dostającego lizaka.
- Skundliła się...
O święty Boże na rowerze! Ożesz kutwajapitole!! Olśnienie wręcz eksplodowało mi w głowie.
- No Młody, nie jesteś taki głupi na jakiego wyglądasz – śmiał się.
- Ile tego macie?!
- Starczy, nie martw się, trochę je podkręciliśmy, trochę ulepszyliśmy, ale żeby skończyć, tu już potrzeba fachowców, a Twoi rodzice są najlepszymi ekspertami od tych spraw. I w sumie faktycznie to tylko chemia i fizyka.
Kiedyś zajmowałem się tym tematem, więc miałem dość dobrą orientację w szczegółach.
- Jak bardzo to ulepszyliście?
- Na tyle, że się zdziwią jak z nami zadrą. - i nim się rozłączył, powiedział mi jak bardzo się zdziwią.
Patrzyłem w przestrzeń usiłując to wszystko sobie poukładać jak weszła Cerber.
- Już czas. - powiedziała – Brakuje Tylko Ciebie... Coś się stało? Byłeś blady, a teraz jesteś...
- Mam powody. Chodźmy.
Przed konferencyjną zostawiliśmy telefony i weszliśmy. Wszyscy już byli.
- Zmiana planów. - powiedziałem nim usiadłem – Pojawiły się nowe aspekty sprawy, których nie wzięliśmy pod uwagę, a które diametralnie zmieniają, nie tylko sytuację, ale wszystko co do tej pory zakładaliśmy.
Wyjąłem z teczki kartkę, którą wcześniej napisałem, bo bałem się mówić. Nigdy nie wiadomo kto słucha i pokazałem im.
„Mają SKUNDLE, przebudowane SCUDY. Około 750 km zasięgu, pokryte powłoką antyradarową, a głowica ma 400 kilo materiału wybuchowego o mocy 1300 kilo trotylu. I jak twierdzą, taki system kierowania, że z 700 km można wybierać, które jajo odstrzelić marynarzowi stojącemu na pokładzie.”
- Jesteś pewien?
- Nie, ale na miejscu mamy już chyba kogoś? Sołtys pokaże bez problemu. Powiedział też, że zaczną jak cokolwiek spadnie na Bihać. Tu jest kolejna sprawa. - i wyjąłem następną kartkę.
„Prowokacja nie wypali. Nikt nie wejdzie do Bihacia po oświadczeniu Sołtysa”
- Potraktowali to oświadczenie bardzo poważnie. - powiedziałem.
- Jak bardzo poważnie? - spytał Drugi – Przecież wiemy jak presja jest na nich wywierana!
I tu wyjąłem kolejną kartkę.
„Sołtys zapowiedział nieoficjalnie Sabrii i Horwyrcji, ale prosto w oczy, że cytuję "spuszczę ze smyczy swoje wilki i spalę Wasze kraje do skał, które pokrywa ziemia, na której mają fundamenty pierdolone domy, jak spróbujecie wejść do Bihacia.”
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez kocur dnia Nie 10:33, 08 Maj 2016, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
kocur
Administrator
Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 289
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: sławno
|
Wysłany: Wto 7:23, 31 Maj 2016 Temat postu: |
|
|
cdn
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez kocur dnia Nie 7:46, 10 Wrz 2017, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
kocur
Administrator
Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 289
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: sławno
|
Wysłany: Wto 12:40, 28 Lis 2017 Temat postu: |
|
|
- A po za tym mam problemy rodzinne i poproszę o małe wolne...
- Które to wolne mam w dupie – przerwał mi szef – Lecisz do Bichacia jako nasz reporter. Będziesz odpowiedzialny za cały materiał. Sołtys się zgodził udzielić specjalnego, autoryzowanego wywiadu na wyłączność pod warunkiem, że to będziesz Ty. Dlatego specjalnie dla Ciebie i Twojej ekipy wstrzymał start jakiegoś samolotu i przełożył wylot na jutro na 13tą, w którym, jak wspomniał, uporządkujesz swoje rodzinne sprawy, cokolwiek to znaczy... Tak więc lecisz. One Ci pomogą. - nie musiałem pytać kogo ma na myśli. Wychodząc drzwi zamknąłem dość emocjonalnie, żeby nie powiedzieć, że nimi jebłem. Stary się nawet nie obejrzał.
- Pani Stanisławo Cerberowicz. Wydałem jakiś czas temu polecenie służbowe, więc proszę się zaopiekować tym baranem...
- Ave Ty! Idący na rzeź pozdrawiają Cię – przerwała mu Cerberowicz grobowym głosem – Wiesz w jakie gówno go wpychasz!? Przecież go zjedzą!
Stary podszedł do biurka i powiedział do blatu.
- Panie Jao Dze Dong, słyszał pan?
- „Tak”
- Jakieś sugestie do pomocy?
- „Mam bomby atomowe, ale nie chcę zadzierać z Sołtysem. I tak mamy na pieńku. Proponuję podzwonić z tego fikuśnego telefonu i po prostu prywatnie zasugerować, by innym coś zasugerowano...”
- Na przykład co?
- „Że mam bomby atomowe na przykład, że jestem producentem 98 % magnesów neodymowych na świecie i się zdenerwuję jak mi rodzinie porysują tynki, czy komuś z kim będzie... Bo o zgonach MOJEJ RODZINY to chyba nie mówimy.”
Cisza jaka zapadła w sali była wręcz grobowa. Stary popatrzył na nią dziwnym wzrokiem i dziwnie cichym głosem zaczął.
- Stasiu, w finansowym czekają na Ciebie dwie karty, jedna bez limitu, druga na drobne i podstawowe wydatki. Pierwszej staraj się nie używać. Wstąp do technicznego i weź filmowca i dźwiękowca, zresztą bierz co chcesz. Niech wszyscy jadą do domów się spakować i po paszporty. Ja czegoś brak dokup i płać kartą na nasz koszt. I niech wygląda jak człowiek, krawat, marynarka, sama rozumiesz...
- I może gwiazdkę z nieba i po pupci poklepać?!
Idąc korytarzem biłem się w myślach z całym światem. W ciągu doby dowiaduję się, że mam rodzinę złożoną z nawiedzonych psychopatów, o wybuchu niemal wojny, że historia mojej rodzin ma „kilka” wieków. Jakby tego było mało to jestem zakumplowany z Jao Dze Dongiem i chus wie kim jeszcze! Chciałem mieć temat stulecia i zdałem sobie sprawę z sensu pewnego przysłowia, uważaj o co prosisz.
Godzina później.
Tak zwana „moja ekipa” dostała szału. Jedziemy robić temat w najbardziej zapalny punkt świata. A one znały, że dosłownie zacytuję, „fenomenalny sklep dla prawdziwych mężczyzn”. Myślałem o czymś militarnym... Żeby Wam uzmysłowić skalę szaleństwa to powiem tak, uparły się założyć mi szubienicę do białej koszuli ze sztywno-pancernym kołnierzykiem, kłócąc się przy tym o odcieniu beżu porannego lata na korzyć écru z miętową nutą co miało podkreślać kolor moich oczu! Potem marynarka. Dowiedziałem się, ile jest odmian i na jakie okazje, krojów, stylów, deseni i kolorów i szwów... No i spodnie... Pasek do nich był osobnym szałem... Przerażony patrzyłem na ten chaos, bo zazwyczaj wystarczyła mi bluza z kapturem i wygodne wojskowe spodnie. Podszedłem po cichu do managera.
- Macie tylne wyjście? One już poodkładały co trzeba i płacą od ręki, teraz to już tylko udowadniają która ma większe jajniki, a ja jestem zmęczony. Nie spałem całą noc, a one chcą mnie zabić...
- Mamy, ale... - był managerem, a klient mu chciał uciec...
I wtedy z tych chaosu otchłani, w któych dopasowywały krawaty do koszul i marynarek tworząc zestawy, usłyszeliśmy jak zupełnie spokojnymi, rzeczowymi, głosami ustalają grafik tortur, męk i to wcale się z tym nie kryjąc.
- Nie, nie, kosmetyczkę możemy połączyć z manikiurem, samo doprowadzenie jego twarzy do ludzkiego wyglądu to co najmniej 3 godziny...
- Fryzjer, chyba Dorobieyko ma też salon...
- Buty, bracia Zamenhoff na 17tą. Godzina nam starczy...
- Kolacja na 20tą, zdążymy go ubrać na wieczór.
- 20 30, lepiej mieć rezerwę...
- Obsługa, proszę zapakować i rachunek!
- Poczekaj, a może te dwie marynarki weźmiemy w ton jaśniejsze, po pilingu rozjaśni mu się twarz i będzie...
- A może...
Widząc wyraz mojej twarzy wypuścił mnie bramą dla dostawców... Kumpel miał niedaleko dom. Wyjechał na staż i miałem klucze, żeby podlewać kwiatki i opiekować się domem. Biegłem, aż zabrakło mi tchu. Po drodze był sklep...
Narodowa Agencja Prasowa.
- Jak to uciekł Wam? - lodowaty ton Buddy nie wróżył zadowolenia z tego faktu – Coście mu zrobiły?! Krok po kroku poproszę.
- No wiec…
Po chwili.
- Jezusie, co Was opętało?! To nie ciota, czy lalka Pizduś Ken od Barbie, a Wy...! Nie wiem jak to zrobicie, ale jutro ma być 11 30 na lotnisku!! - zakończył wściekłym rykiem i wrzeszcząc „KURWA!!” rozbił telefon o ścianę.
Kiedy mu przeszło wyjął sfatygowany różowy notes w lila róż serduszka (urodzinowy prezent od pięcioletniej wnusi dla dziadziusia) w którym zapisywał WAŻNE numery telefonów do WAŻNYCH ludzi i do LUDZI których, naprawdę, WARTO było znać. Choć wnusia ma już trójkę własnych dzieci (za pierwszym podejściem), to za każdym razem widząc ten, już sfatygowany, notes ma łzy w oczach, bo wie, że on pamięta.
Są sytuacje, że nie ma dokumentów i umów. Jest słowo i czasami to słowo ma swoją wagę i cenę. Czasami ogromną. Numer z którym się połączył był z tej trzeciej grupy. Krótko streścił sytuację.
- Rozumiem. Sam kłopot przez te baby. Ale wisisz mi...
- Wiszę Ci...
- Czekaj...
Telefon oddzwonił po 6 minutach i 32 sekundach.
3 minuty później Cerberowicz zamknęła swój telefon.
- Szefu mówi Zamenhofera 9, willa, wejścia, od przodu, przez garaż i od tyłu z ogrodu, skacząc z okna może uciec przez żywopłot na sąsiednią parcelę. Jest w salonie przy ścianie od ogrodu. - a jej ton głosu sugerował wyrywanie nóg z dupy razem z płucami.
W tym samym czasie w innej części miasta inna kobieta, po odebraniu wiadomości od „ludzi, których warto znać”, również zamknęła telefon. Podeszła do szafy której przysięgała już nie otwierać. Zerwała pieczęcie, szarpnęła za drzwi i wypuściła z piekła demony swojej przeszłości. Napisała jeszcze dla męża adres na kartce i pobiegła do samochodu.
Kiedy Furie zajechały pod wskazany adres i minęły furtkę ujrzały przedziwny widok. Przed nimi stała, piękna i niezwykle zmysłowa, zdrowa... Czterdziecha jak obszył, ale nikt nie dawał jej 56 z okładem, ale jeśli tak, to za taką twarz i figurę kobiety w jej wieku sprzedają duszę diabłu. Idealnie dopasowaną czerwoną garsonkę i spódnicę za kolano, która podkreślała piękną linię nóg, szpeciły ciężkie, wojskowe buty, kamizelka taktyczna z wkładkami kuloodpornymi i kabura przypięta do nogi. Nóż na barku też nie dodawał jej uroku. Chyba, że mrocznego, ale ten klimat stwarzało to co miała w ładownicach i w rękach paskudnie ustawione wylotem w ich stronę. Harybdzie wystarczył rzut oka by stwierdzić, że pomimo całego doświadczenia i szkoleń, jej klub Spoceni San Eskobar stanęli do meczu z Real Madryt. Z automatu uruchomiła mikro kamerę w okularach.
- Mój syn teraz śpi. - usłyszały - Proszę zrozumieć, miał ciężki czas. O 6 00 oddam go w wasze ręce. A teraz proszę stąd iść i zająć się pakowaniem. Syna spakuję sama, lecimy razem więc jego bagaż i paszport będzie czekał na lotnisku, a teraz żegnam ozięble.
Narodowa Agencja Prasowa. Godzina później.
- Syn? Skąd wiedziała? - Budda spytał retotycznie.
Wszyscy byli zdziwieni zaistniałą sytuacją. Kasprzak z nagrania wykadrował dobre ujęcie i wydrukował.
- Tu nic nie pasuje, nic się nie zgadza, tylko nie wiem co! Muszę zadzwonić do Miedwieda... - popatrzył na Buddę.
- Dzwoń.
Na ściennym ekranie pojawiła się, pokryta bliznami, pyzata twarz.
- Witam, cóż sprowadza – padło poprawnie i prawie bez obcego akcentu.
- Witaj Dmitrii, mamy mały problem. Czy możesz zidentyfikować po rzeczach jakie ktoś ma na sobie gdzie służył, mam wrażenie, że to Twój weteran.
- Ciekawa zagadka – uśmiechnął się – dawaj. W końcu coś ciekawego.
Kasprzak podniósł zdjęcie do kamery. W ułamku sekundy z jego twarzy odpłynęła krew, pot zrosił czoło, a oczy zaczęły wychodzić z orbit.
- Бог помилуй нас... Bедьма...
Po chwili się opanował.
- Wybacz, ale nie rozumiem.
- Wiedźma.
- To jakaś formacja?
Cisza.
- Kiedy zrobiono to zdjęcie?
- Około 70 minut temu... Znasz ją? Możesz nam pomóc?
- Patrzysz, a nie widzisz, choć masz wszystko pod nosem. Wiedźma podarła kiecke pod broń boczną, a na jedwabny żakiet Armaniego ubrała oporządzenie. Czyli, albo nie miała czasu się przebrać, albo wygląd nie ma już znaczenia... Są już zabici?
- Nie... -odparł niepewnie Kasprzak.
- To będą... - westchnął Rosjanin - Joanna z Karolinów z Bichacia. Wiedźma. Tak ją nazwali ci od zadań specjalnych, była u nich żywą legendą, potem przeszła do czarnej roboty i ludzie przestali wierzyć, że istnieje. To było w czerwcu 32 lata temu. Poszła do źródła po wodę. Jak wróciła powiedziała, że odchodzi. Jako powód odejścia podała, że znalazła męża i będzie się żenić. Chłopaki się śmieli, robili żarty, pytali czy facet o tym wie. 12 ludzi... Pobiła ich tak, że dwóch odeszło ze służby, a dowódcy przystawiła pistolet do zmasakrowanej twarzy i zapytała, czy teraz rozumie, że mówi serio. Zniknęła w sekundę. Zadanie zawalone. Ludzie poranieni. Dezercja. Afera wielka, ale smród wkoło jeszcze większy.
- To rzeczywiście musiał być smród, ze po tylu latach jeszcze to pamiętasz.
- Muszę. To ja byłem wtedy tym dowódcą...
I rozłączył się.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
kocur
Administrator
Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 289
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: sławno
|
Wysłany: Sob 7:35, 19 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Po tym jak nadały do redakcji przekaz na żywo z mikrokamery, czekały przed domem. Wierciły sie niespokojnie, aż wkoncu zadzowinily.
- Przeproscie Pania i idzcie sie spakowac, chyba ze chcecie wydac wojne matce pilnujacej snu swojego dziecka. ZWLASZCZA TEJ. To juz na lasna reke… Ale, z tego co wiem, to ona dotrzyma slowa, zwlaszcza, ze sama tam leci.
I rozłączyl się.
Nagle u Scylli nastąpiło olśnienie.
- Pakować się! Jeśli mam rację to mamy wygrany los na CHOLERNEJ LOTERII!!
W ciągu godziny odwiedzła dom zabrała zdjęcie i powiększyła je w pracowni polgraficznej do formatu A1.
Na zdjęciu pod napisem ‘’WIELKI SABAT BIBLIOTEKI 1980 ’’ dwa rzędy kobiet w tym 1/3 w mundurach jakie widzały godzinę wcześniej. Scylla pokazała palcem.
- Skąd masz to zdjęcie? – zapytała Harybda.
- To mojej mamy. Stoi zawsze na kominku. To ONA, WIEDŹMA! Nie wmówisz mi! Zesztą na odwrocie jest podpisane, druga z lewej Wiedźma...
- U mnie w domu jest takie samo... Mama nigdy nie chciała o nim mówić. – i nagle powiedziała w szoku – O KURWA...
I razem popatrzyły na Cerber, która siedzała trzymając twarz w dłoniach.
- To moja siostra. Jestem młodsza o 11 minut...
Rano nim nastapilo przekazanie mojej specosoby...
Mama spokojnie otwarła drzwi i zaprosila szerokim gestem.
- Wchodzcie śmiało, nie zwieje Wam, choć powinien, jak ja swego czasu…
- Możemy z Panią zamienić słówko nim zaczniemy, to bardzo prywatna i osobista sprawa.
Patrzły na siebie, wszystkie spodełbów. A potem rozwinęły arkusz. Mamę aż cofło.
- Skąd to macie?!
- Z kominka u moich rodziców...
I wtedy weszła Cerber uczesana i ubrana jak kobieta na zdjęciu. Mama rzuciła się do tyłu w panice, ale tam była ściana.
- Ty nie żyjesz... Nie żyjesz... Sama Cie pogrzebałam...
Cerber powili podeszła, ukucnęła i odgarnęła jej z czoła włosy.
- Byłabym wdzęczna za informacje, gdzie leży moja siostra, albo życie Twoje i twojej rodziny zamienię w piekło i to publicznie, w majestacie prawa, jak i prywatnie. Mam nadzeję, że mnie rozumiesz. To sprawa bardzo osobista.
Jak już się dogadały i weszły do pokoju to dosłownie baraniały. Patrzyły, to na Mame, to na ‘’obrączki’’ i z powrotem. W końcu jedna dziwnie zmarszczyła brwi nad nosem.
- Ale, czy to konieczne? Takie srodki, zwlaszcza te srodki w takim wydaniu…
Mama fukla.
- Innych nie miałam, a Ty, jak swieta jestes, to odpowiedz mi, czym jest zycie bez szczypty soli, pieprzu i szalenstwa? Bo dla mnie to jalowa pustynia bez smaku.
- Ale czy to konieczne? – zapytala Cerbr.
Mama popatrzyła na nią z dziwnym uśmiechem, podesza do mnie i delikatnie potrzasnela mnie za reke.
- Kochanie – zaszeptala – Kolezanki do Ciebie przyszly…
- Ja nie mam kolezanek… - i przekrecilem sie na brzuch, by spac dalej.
- No cos Ty. I to trzy… Sa takie mile i sympatypne. Masz w czym wybierac…
Dotarło do mnie. Wystartowalem z pozycji ‘’lezaca z pod koldry’’ w kierunku okna z tak sila, ze sofa cofnela się o poltora metra. I wtedy mna tak szarplo za noge, ze zamiast leciec do przodu, lecialem na ‘’bliskie spotkanie 3 stopnia’’ z podloga.
- O w morde… - rozpoznalem Cerber.
- Noooo, moj synek ma krzepe co? – glos Mamy pekal z dumy.
Wtedy sie obejrzalem. Bylem przykuty za noge do rury od CO… Owinietymi puchatym futerkiem w kolorze lilaroz, stalowymi kajdankami…
- Dlaczego mi to zrobilas?! Ja nie chce tam leciec! – plakalem na podlodze – Dlaczego??
Juz mialem wrzeszczec, ale przykucnela szybko, poglaskala mnie po twarzy i powiedzala:
- One sluchaja, wiec uwazaj, prosze, zebys nie powiedzal w gniewie czegos, czego one niezapomna, a tym bardzej ja. Synku zadam Tobie powazne pytanie. Czy wiesz jak sie nazywamy, Twoj Tata, Ja, Ty i skad pochodzmy?
Zaczerpnalem powierza, ale zatkala mi usta palcem w gescie milczenia.
- Nie, bo i skąd? – cofnęła sie w nagłym olsnieniu, wyszarpnęła telefon, dziewczynom rzuciła kluczyki - Tylko nie zgubcie, bo bedziecie szukac slusarza. Ubierzcie go jakos, zrobcie cos z nim. Ja
- Kiedy oddac?
- Zatrzymaj, kupimy sobie z mężam inne, bo te nam sie juz znudziły.. – i wyszla smiejac sie - ‘‘ Czesiu! Milcz i słuchaj! Masz na to 3 godziny!!...‘‘
- Do zobaczenia na lotnisku. – było już w oddali słychać jej znikający głos.
Koszmar jaki mi zafundowały, ale nicto, z ubieraniem... Cos do nich dotarło jak podarłem marynarkę, ale za mało było. do chciały mi zrobić mejkap, czyli potapetować gębę. Jako człowiek,wiem, że Bóg popełnił w kobiecie kilka wad fabrycznych, które były, po prostu nie do przewidzenia. W skutek tego one muszą się malować. I nie wytłumaczysz mi nic... Nie raz próbowałem, a gdze tam. Niektóre, w akcie protestu, to się to juz nawet kielnią mejkap na gęby tynkują... Bo jak to inaczej taką rozrwiazde określić? A teraz one chciały to zrobić mi. Widzeliście kiedyś wściekłego Kaczora Donalda, ze starych rysowanych, kreskówek? Teraz Kaczor ma 190 cm i waży 100... I tu wkońcu wyszliśmy.
Przed domm stały dwa pięciomiejscowe busy. Techników i nasz, i oba siedziały płasko na resorach. Ich to rozumiem – sprzęt – ale nasz?! Z ciekawości otwarłem tył. To co ujrzały me piękne oczęta, to wstrząs z niewyobrażalnym szczęściem!! Przez myśl mi przemkło pytanie, czy nie zapomniały aby żelazka? Dlatego czym prędzej dołożyłem swoją jedną. Mama szepnęła mi, by nie brać tych szmat za dużo, bo będę wyglądał jak wieśniak. Co kolwiek to znaczy i zapakowałem się na siedzenie pasażera. Rozwaliłem notatki i udaję, że czytam.
- Nie prowadzisz!?
- Nie, sprawdzam notatki i uczę się. Nie mam na to czasu. – i wyjąłem kluczyki ze stacyjki i rzuciłem pomiędzy nie – Jedna zakieronicę. Tylko prędzej proszę, bo do lotniska mamy prawie 25 km, a jeszcze trzeba sprzęt chłopaków przeładować.
To co się stało sprawiło, że wiedzałem już co czuł Parys patrzący jak Boginie wyrywają sobie jabłko... Nawet technicy wyszli popatrzeć.
Kiedy ruszyliśmy, powiedzmy, że atmosfera była delikatnie napięta... A ja w duchu już cieszłem się na lotnisko. Ja Wam babungi pokażę za to wszystko. Jednakże po wzięciu ronda na dwóch kołach, zacząłem zmieniać zdanie do własnego pomysłu. Dyskretnie obejżałem się do tyłu i pomimo zapiętych pasów, zobaczyłem w górze cztery nogi. Popatrzyłem na nią i żartem zapytałem niewinnie.
- A nie masz może krewnych w Bichaciu?
- Mama jest z Kocurów.
Zatkało mnie. Dalej jechaliśmy w ciszy, którą przerywł tylko pisk opon.
Na kilka kilomtrów przed lotniskiem zobaczyliśmy jak przed parkingiem stoi moja Mama i macha nam z obu rąk, więc skręciliśmy tam. Był tam już Tata i kilka innych osób. Wysiedliśmy i pierwsze pytanie:
- Co się stało?
- Jeszcze nic, ale zaraz stanie... – powiedział do nas Tata – Cała czwórka rozbierać się do gaci i ubierać TO! A ekipa zmontować studio terenowe i przygotować się do emisji na żywo.
I rzucił nam pod nogi duże pakunki.
- Raz, raz! Nie mamy całego dnia, a Wy bez wstydliwości, jesteśmy tacy sami, z tyłu pododni, z przodu pasujemy, a cycki lubimy potrzymać! Pomożemy dopasować.
To były kompletne maskujące mundury polowe. One, jak się ubrały, naprawdę, rozmywały się na tle lasu. Pomyślałem:
- ‘’A co dopiero byłoby w lesie?!’’
Ale to nie był koniec. Gdy my się przebieraliśmy, a Mama pomagała dopasować te wszystkie sprzączki, Tata zadzwinił do Sołtysa. Byłem blisko więc wszystko słyszałem.
- Mam tu urwanie dupy! Jeśli to nic, naprawdę, pilnego to się odpieprz!
Tata poważnym tonem, z poważną miną zaczął.
- Ja, Senior Rodu, rządam natychmiastowego otwarcia Księgi Dziedziczenia Rodu w celu zapisu zmian.
- Maniek, jesteś pewien?
- Jak niczego innego. Podpiszesz jako świedek?
- Będę zaszczycony. Poczekaj. To trochę potrwa... Ale nie rozłączaj się.
Słyszałem jak rozwija drugi telefon i mówi tylko dwa słowa: Szef Archiwum. Połączenie i...
- Stasiu, jeśli to może poczekac... – ale Sołtys mu przerwał.
- Ja Sołtys Wsi Bichać, na żądanie Seniora Rodu, polecam co następuje: natychmiast przygotować Księgę Dziedziczenia Rodu Kysiorów do wprowadzenia zmian.
- Seniora?! Przecież wszyscy są wmiarę młodzi.
- Ogłuchłeś? Co się odpowiada?
- Sołtysie, Księga niezwłocznie gotowa będzie. – po czym odwrócił się i ryknął – Sukno na honorowe podium, Główny Skryba w ceremonialne szaty, złote kałamarze z sejfu, skubać gęsi z piór!! Księga z szafy!!! 10 minut.
Sołtys spojrzał na Tatę, a on tylko kiwnął głową.
- Ustawisz z nim konferencyne?
- Już ustawione, powiedz tylko kiedy chcesz zacząć.
- Kiedy będą gotowi. Budda nas widzi?
- A po co?
Kiedy zamiast odpowiedzi zobaczył uśmiech Draculi cieszłcego się na widok śweżego śniadania zaczynał rozumieć ‘’psikusa’’.
- Ty jednak wredny jesteś... Już dokładam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1
|
|